Page 421 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 421

5
                  z otwartą torbą: – Widzisz? Pełna! Nikt nie zauważył. Wszyscy pobiegli na Wesołą .
                  Gdybym miała w co, nabrałabym więcej. Włożyła rękę do torby i wyjęła wstążki
                  ziemniaczanych obierek: – Widzisz tę grubą skórkę? Sporo na niej ziemniaka, patrz!
                     Bunim też włożył rękę do torby, żeby pomacać obierki: – Po co na Wesołą?
                  – zapytał.
                     – Podobno wywożą pacjentów domu wariatów . Ciężarówka po nich przyje-
                                                           6
                  chała.
                     Bunim wstał, przesunął palcami po rozwianej czuprynie, zamruczał coś do
                  Miriam i ruszył do drzwi. Nie wrócił na plac warzywny. Pobiegł pod szpital dla
                  chorych psychicznie przy ulicy Wesołej.
                     Na ulicy wypełnionej ciasno zbitym tłumem ludzi panowała taka cisza, jakby
                  dookoła nikogo nie było. Bunim wcisnął się w środek. Popychała go niejasna
                  ciekawość, pragnienie, by być przy tym, objąć wszystko trzecim uchem, trzecim
                  okiem. Obok jakiś mężczyzna szturchnął popłakującą sąsiadkę: – Tutaj nie wolno
                  płakać, paniusiu. To ulica Wesoła…
                     Bunim przepchnął się dalej, aż dotarł do szpaleru utworzonego przez policję
                  wokół szpitalnego budynku. Przy wejściu stały dwie ciężarówki obite deskami. Na
                  każdej niemiecki żołnierz z karabinem gotowym do strzału. Przez drzwi frontowe
                  powoli wychodzili chorzy. Niektórzy szli miarowym krokiem i podnosząc głowy ku
                  niebu, podziwiali białe obłoki oraz głęboko oddychali czerwcowym powietrzem.
                  Wybierali się na wycieczkę, wypad w otwartym aucie na szerokie pola i lasy, ku
                  swobodnemu wiatrowi i otwartym ramionom słońca. Kolejni, trzymając dłonie
                  nad przymrużonymi oczami, chronili je przed jaskrawym światłem i rozglądali
                  się wokoło. Ujrzawszy tłum niemych gapiów, przestraszyli się i szybko wsiedli na
                  samochód. Jeszcze inni byli w odświętnym nastroju, przywoływali ojca, matkę.
                  Odpowiadano im z masy cichym, zdławionym głosem. Policjanci mocniej zacisnęli
                  żylaste ramiona.
                     Drobna kobieta wyłoniła się zza drzwi, obiema dłońmi gładząc włosy: – Ma-
                  musiu, uczesz mnie – miauczała jak kot i proszącymi oczami wędrowała po
                  twarzach, które ją obserwowały.
                     Obok niej szedł mężczyzna z obnażoną, zarośniętą klatką piersiową. Uderzył
                  w ramię żołnierza, który chciał mu pomóc wdrapać się na wóz. Wspiąwszy się
                  na górę, złapał się desek, zwrócił twarz do tłumu i zaśpiewał: „Na barykady,



                  5    Wesoła – ulica w getcie, przy której mieścił się pierwszy cmentarz żydowski utworzony
                     w 1811 r. Ostatni pochówek miał tam miejsce w 1922 r. Potem w domu przedpogrzebowym ulo-
                     kowano szpital dla chorych psychicznie, który funkcjonował także w getcie do 1941 r.
                  6    W lipcu 1941 r. Niemcy wywieźli ze szpitala przy ul. Wesołej wszystkich pacjentów. Był to dalszy
                     ciąg tzw. akcji T-4 zapoczątkowanej na terenie Rzeszy w 1939 r. Mordowanie pacjentów szpi-
                     tali psychiatrycznych na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy rozpoczęło się już we wrześniu
                     i październiku 1939 r. Sonderkommando pod dowództwem Herberta Lange do zabijania chorych
                     wykorzystywało ruchomą komorę gazową.                             419
   416   417   418   419   420   421   422   423   424   425   426