Page 412 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 412

z pustym wózkiem w kierunku domu. Jednak nagle zorientowała się, że to mama
               pcha wózek, a w środku leży ona sama, Blimele – a mimo to wcale jej tam nie
               ma. Zaczęła głośno płakać we śnie. Tak głośno, że nie mogła zapytać mamy,
               jaki smak ma czekolada… Bo zapomniała.


                                                 *



                  Czerwcowy dzień zapowiadał się słonecznie i gorąco, ale z rana powietrze
               było jeszcze chłodne i rześkie. Zanim Bunim otworzył okiennice, pobiegł najpierw
               za klozety, aby rzucić okiem na działkę. Pokryte rosą liście boćwiny mrugały do
               niego, aby schylił się i już teraz dotknął ich dłonią. Nie mógł sobie jednak na to
               pozwolić. Pomiędzy nimi a nim rozciągał się jeszcze długi dzień. Wrócił biegiem
               do chaty i zajął się sznurkiem, którym przymocowane były okiennice.
                  Drzwi chaty z wolna otworzyły się i w progu stanęła Blimele – bosa, w krótkiej,
               białej koszulce, z lalką Lili w ramionach. Gdy tylko pojawiła się w drzwiach, słońce
               zalśniło na jej skórze, włosach i oczach, a ona sama zamieniła się w snop światła.
               Była w niej taka świeżość, wyspanie, że Bunim zapragnął wziąć ją na ręce. Ale
               zamiast tego krzyknął ze złością: – Do środka, bo się przeziębisz.
                  Córka jednak przydreptała do niego, a jego zachwyt rósł z każdym jej porusze-
               niem. Widział piękno w bosych krokach stawianych na kamieniach, w kształcie jej
               stóp, drobnych palców. Objęła jedną ręką jego nogę, przytulając się rozczochraną
               główką: – Chcę zobaczyć, jak otwierasz okiennice, tatusiu!
                  Bunim otworzył obie okiennice. Odkąd mieli działkę, przestali się bać zapachu
               klozetów. Teraz Miriam wyszła na próg chaty. Poleciła mu ubrać Blimele, a sama
               poszła do punktu rozdzielczego po kawę. Ze wszystkich wejść na podwórku
               wybiegano z czajnikami i garnkami w tym samym celu.
                  Bunim wziął Blimele na ręce i zaniósł do domu, gdzie oślepiający dzień mysz-
               kował już ostrym światłem po rozścielonych łóżkach. Z nocnych snów niczego nie
               pamiętał. Podobnie jak nie pamiętał o czekającym go dniu. Przytulił głowę dziecka
               do nieogolonego policzka, ale Blimele odsunęła się: – Twoja buzia kłuje, tatusiu.
               Wolę buzię mamy… Opowiedz mi lepiej bajkę… O oknie. Okno to ładna rzecz.
                  Usiadł na łóżku i zaczął ją ubierać. Uwielbiał te rzadkie chwile bliskości między
               nimi, pełne radości każdego rana, gdy noc się kończyła, a dzień nie zdążył ich
               jeszcze dosięgnąć. – Popatrz, pokażę ci, jak wiąże się sznurowadła – powiedział,
               po czym sięgnął po sznurki dziecięcych trepków i włożył je w drobne palce córki.
               – Owijasz wokół, o tak, a potem…
                  Ich palce splotły się i pomieszały. Sznurek wysunął się jej z ręki. – Jeszcze
               raz – zaproponowała.
                  – Tak, jeszcze raz. Zawsze trzeba próbować jeszcze raz.
         410      – Oczywiście – przyznała z powagą, oblizując usta języczkiem. – Ty też powi-
   407   408   409   410   411   412   413   414   415   416   417