Page 410 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 410

Miriam śniła radośnie, że na jej działce wydarzyło się coś nadzwyczajnego.
               Całą trójką leżeli na ziemi – ona, Bunim i Blimele w środku, wykopując ziemniaki
               wielkie jak jabłka. Obok Miriam leżał ich cały stos, ale ona nie przestawała ko-
               pać. We śnie powiedziała do Bunima: „Weź, Bunimku, i zacznij zanosić”. Bunim
               jakby jej nie słyszał – kopał i kopał. Ona zaś wołała i wołała. Nachyliła się nad
               nim, żeby zobaczyć, co takiego stara się wykopać, i wówczas dostrzegła, że jego
               dłonie odkrywają owoc – wielki, jasny, błyszczący. Przez chwilę nie wiedziała,
               co to takiego. Ale zaraz zrozumiała i zawołała: „Chleb!”. Bunim i Blimele śmiali
               się. Teraz wszyscy troje wykopywali owoc, aż ukazał się w rękach Blimele wielki
               i okrągły jak piłka. Dziewczynka rzuciła piłkę, Miriam zganiła ją: „Chlebem się nie
               bawimy, Blimele”. Podniosła chleb i podała do ust dziewczynki: „Ugryź, córeczko,
               ugryź, koteczku”. Blimele zbliżyła drobne ząbki do skórki chleba. Była twarda
               i śliska, a zęby dziecka nie dość ostre. Ale nagle skądś zjawiły się wielkie usta,
               usta bez ciała, otwarte i głębokie, gotowe pochłonąć – chleb? Blimele? – „Biegnij
               po nóż, Bunimie, biegnij po nóż!” – przestraszona Miriam zaczęła krzyczeć i tak
               krzycząc, obudziła się.
                  Bunimowi śniło się, że stoi na placu warzywnym. Nie ma brukwi ani ziem-
               niaków. Plac jest pusty, czysty, wygląda jak otoczony płotem ogród, w którym
               zamiast kwiatów rosną kamienie. Kamienie okrągłe i krzywe, większe i mniej-
               sze, we wszystkich odcieniach szarości. Potem zobaczył, że otwiera się furtka,
               przez którą przechodzi Rachela Ejbuszyc, gimnazjalistka mieszkająca u Chaima
               Pończosznika. Trzyma torbę pełną wystających kamieni, jakby naładowaną
               ziemniakami. Dziewczyna mija głazy i śmieje się. Jej śmiech dźwięczy i odbija
               się od kamiennego chodnika, powracając pełnym, czystym echem. Śmieje się
               każdy kamień. „Jaki czysty śmiech!” – myśli Bunim i nadstawia ucha, spoglą-
               dając na dziewczynę. Ona zbliża się, z nią zaś śmiech, który otacza go kamien-
               nym kręgiem. W pewnej chwili widzi siebie stojącego na wadze, na której waży
               się ziemniaki i brukiew, a Rachela dokłada odważniki, jeden po drugim. „Jaki
               jesteś ciężki” – mówi, ważąc go. Potem sama wskakuje tanecznym krokiem
               na szalę. Teraz on ją waży, mówiąc: „Jaka jesteś lekka!”. I oto stoją naprzeciw
               siebie rozdzieleni pękatą torbą. Rachela otwiera ją, a Bunim widzi, że w środku
               znajdują się nie ziemniaki, a książki. „Skoro Symcha Bunim nie przychodzi do
               biblioteki, to biblioteka przyszła do Symchy Bunima” – mówi dziewczyna i podaje
               mu książkę: opowiadania Edgara Allana Poe… Ale oto znowu jest sam na placu
               warzywnym. Siedzi na wadze i czyta opowiadanie o pewnym Symsze Bunimie,
               który tak naprawdę jest dwiema różnymi osobami. Każda z nich nosi rozczochra-
               ną, szarą czuprynę, ma małe, krótkowidzące oczy i pomarszczone czoło. Obie
               wymachują rękami, wpadają w gwałtowny gniew, spierają ze sobą nawzajem,
               chcą sobie zastąpić drogę – ale nie potrafią. Są od siebie oddalone i znajdują się
               na środku warzywnego placu. On, Symcha Bunim, stoi przy furtce. Wokół panuje
               dziki harmider. Wozy skrzypią. Stosy buraków, marchwi, ziemniaków i brukwi
         408   walają się w czarnym błocie. A przy furtce pchają się ludzie. Milion rąk drapie
   405   406   407   408   409   410   411   412   413   414   415