Page 36 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 36

historia łódzkich Żydów zbliża się do końca i że wszystko, co zdarzy się później,
               będzie domagało się nowego początku.
                  Nie zauważył, jak wraz z Adamem przyspieszył kroku, oddalając się od wózka
               z rzeczami i od członków swojej powiększonej rodziny. Daleko z tyłu szła Matylda
               z Jadwigą, żoną Adama. Obok nich profesor Hager z panią Hagerową, a przed
               nimi córki Cukermanów z Mietkiem, synem Rozenbergów.
                  Pani Hagerowa niosła pleciony koszyk, a profesor dzierżył w rękach aktówkę.
               To oraz mała walizka na wózku było ich całym dobytkiem. Byli ubrani w najlep-
               szą odzież. Pani Hagerowa miała na sobie czarny, odświętny kapelusik, który
               bardzo pasował do jej siwych, starannie uczesanych włosów. Jej pomarszczona
               twarz była przypudrowana, a usta pokryte delikatną warstwą szminki. Profesor
               również przywdział odświętny kapelusz, a płaszcz zapiął na wszystkie guziki,
               jak zawsze w czasie oficjalnych ceremonii. Na rękach, w których nieśli rzeczy,
               ona – koszyk, on – teczkę, mieli rękawiczki. Ale dłonie, za które się trzymali, były
               odkryte, o palcach splecionych i wczepionych w siebie. Kroczyli w jakiś podniosły
               sposób, jakby szli w kondukcie pogrzebowym kogoś bardzo ważnego – a przecież
               obcego. Ich usta nie zamykały się. Nieustannie ściskali swe splecione dłonie,
               przytulali się do siebie głowami, a wargi profesora, okolone sztywnym zarostem
               srebrnej bródki, od czasu do czasu muskały policzek staruszki.
                  Jadwiga i Matylda nie mogły oderwać oczu od tej pary.
                  − Pani Matyldo, niech pani tylko popatrzy − Jadwiga wskazała oczyma Hage-
               rów. − Jak dwa gołąbki… − Na języku Jadwigi, lśniąca i wilgotna, podskakiwała
               na wpół zjedzona landrynka. Kobieta oblizała końcówki świeżo pomalowanych
               paznokci, po czym jeszcze mocniej pochyliła głowę w kierunku Matyldy: − O czym
               tacy starzy ludzie mogą rozmawiać, co? – zachichotała.
                  − On ją pociesza − odpowiedziała Matylda apatycznie. Nie miała ochoty pod-
               trzymywać konwersacji z energiczną panią Rozenberg. Ale Jadwiga już przywykła
               do takich jednostronnych dialogów, więc krótka odpowiedź towarzyszki była dla
               niej wystarczającą zachętą, by kontynuować rozmowę.
                  − No, w tym celu trzeba się izolować od całego towarzystwa? – mówiła tak,
               jakby nie zauważyła, że Adam i Samuel zrobili dokładnie to samo. – Staliśmy się
               jakby jedną rodziną, czyż nie? – rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, ukazu-
               jąc drżącą landrynkę na języku: − Pani Matyldo, wie pani, co chcę powiedzieć?
               Brakuje ich, tych staruszków. Dwoje starych, skończonych egoistów – oto jacy
               oni są! – W tej chwili Matylda była gotowa zgodzić się z nią, zazdroszcząc starszej
               parze. Ale słowa Jadwigi denerwowały ją. Sama Jadwiga ją denerwowała. – I niech
               pani zobaczy, jak ona, ta stara Hagerowa, się uczesała, jak ten kapelusik leży
               na jej głowie − Jadwiga wciąż gadała, cały czas żując cukierka. − Widzi pani,
               pani Matyldo, to mi się akurat podoba. Kobieta nigdy nie powinna zapominać
               o swoim wyglądzie. – Fala gorąca rozlała się po twarzy Matyldy. Wiedziała,
               co Jadwiga chce powiedzieć: chciała dopiec jej, Matyldzie, która w ostatnich
         34    dniach zaniedbała się, nie pudrowała twarzy, a nawet nie zapakowała gorsetu,
   31   32   33   34   35   36   37   38   39   40   41