Page 35 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 35
chciał na siłę przełknąć to, co tkwiło mu w gardle. – Mówię ci otwarcie. Wiem,
że i ty zostawiłeś w mieście pieniądze.
Samuel zatrzymał się. Wszelki ślad błazenady czy drwiny zniknął mu z twarzy.
− Wojciech ci powiedział?
− Wojciech? Hmm… Chodź, dlaczego stoisz? – Adam pociągnął go do przo-
du. Oto ludzkie przyjaźnie. Dobre na czas balów i rozrywek. Ale w nieszczęściu
człowiek i tak jest sam, opuszczony. Każdy myśli tylko o sobie i dla siebie. Głos
Adama błagał o odrobinę, choć kapeczkę wyrozumiałości: − Nie denerwuj się −
jego głos stał się miękki, niemal rzewny. – Nie potrzebuję twoich pieniędzy, tak
nisko jeszcze nie upadłem.
Ale w Samuelu już kipiała wściekłość: − Skąd wiesz o pieniądzach?!
− Samuelu, proszę cię…
− Mów!
− Dobrze, powiem ci. W twojej piwnicy wykopałem… zrobiłem podziemne
wyście na podwórko. Abym mógł uciec, gdyby Niemcy napadli dom. Wiesz, jak
się ich bałem. Wojciech, tak, Wojciech mi pomagał… Ale on nie ma pojęcia
o twojej skrzyneczce.
Samuel nie panował nad sobą: − Co z nią zrobiłeś?
− Nic. Przysięgam. Zakopałem ją z powrotem. Łatwo ją znajdziesz. Widzisz…
− Adam westchnął głęboko i przerwał, aby odpocząć − mogłem milczeć. Ale są-
dzę, że sam powinieneś był mi powiedzieć. Tak, jak ja mówię tobie. Lepiej, żeby
każdy z nas wiedział o pieniądzach drugiego. Gdy coś się wydarzy z jednym… to
drugi już znajdzie sposób…
Pierwszą myślą Samuela było natychmiast zawrócić do miasta, wykopać swój
skarb, który już nie był bezpieczny, i zabrać go ze sobą. Drugą myślą było rzucić
się na Adama – rozchełstanego, jęczącego i odpychającego – który teraz dekla-
rował swoją przyjaźń do niego. Ale nagle jego wściekłość zniknęła. Co takiego
właściwie się stało? – pomyślał. Jedyna rzecz, jaka się dzieje, to ten marsz. Czy
on, Samuel, przemierzając całą tę drogę, chociaż raz pomyślał o tamtej skrzy-
neczce? Czy ona nie przestała istnieć jak wszystko, co zostawił za sobą? I czym
tak naprawdę zgrzeszył Adam? Kopał w jego piwnicy, która i tak już nie należała
do niego. I dobrze, że nikt nie był winien. Dobrze, że Adam był z nim szczery.
On, Samuel, nie lubił odkrywać fałszu, nie lubił nosić w sercu urazy do nikogo.
Więc ponownie rozchylił płatki swojego mocnego, ostro zakończonego nosa,
jakby szukając nim śladów wcześniejszej muzyki, którą Adam przerwał swoimi
słowami. Ale Adam nie pozwolił mu zagłębić się w myślach. Przekonywał Sa-
muela do czegoś, coś z nim ustalał, zmuszał, aby mu coś obiecał, nieustannie
powtarzał: − pieniądze-pieniądze-cyfry-cyfry. Tak więc marsz nie był już ani taki
łatwy, ani podniosły. A mimo to Samuel ponownie poczuł w sobie i dookoła siebie
obecność swoich dziadków i ojca, dosłyszał rytm marszu do getta, przeczuwając
coś, co było i uspokajające, i przykre zarazem: czuł, że w getcie napisze swoją
książkę o Łodzi i że tam domknie jej ostatni rozdział. Było dla niego jasne, że 33