Page 33 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 33

jękami, przekleństwami i lamentami wibruje jakimś motywem muzycznym. Że
                  słyszy tony bliskiego, a jednak odległego fortepianu. Słyszał muzykę – przejmu-
                  jącą, mroczną i głęboką, muzykę, która była w stanie rozpuścić wszystko, co
                  materialne, fizyczne, i przemienić je w brutalne, ale przecież przejrzyste piękno,
                  raniące pocieszającym bólem, pocieszające pełnym nadziei smutkiem. Samuel
                  nie wiedział, czy ten motyw narodził się w nim, czy dotarł do niego z zewnątrz;
                  czuł, jak melodia przenika przez niego, sięgając ziemi, krawędzi dachów i wyżej
                  – samego środka nieba. Tony muzyki ciemnego fortepianu wciąż zlewały się,
                  przemieniały w jedno. A przecież był w nich podwójny pogłos, echo podwójnego
                  marszu, jakaś zjednoczona podwójność. Tak, jedna część echa rzeczywiście
                  wydobywała się z samej ziemi, z samego nieba, z własnego serca Samuela.
                  Inna pochodziła skądinąd. Jedno było ważne. Ta druga część unosiła się niedo-
                  sięgalna, a jednak równie wyraźna. I tak idąc w zasłuchaniu, Samuel powiedział
                  sobie, że słyszy marsz wszystkich pokoleń łódzkich Żydów, którzy teraz towarzy-
                  szyli swoim dzieciom w drodze do getta. Nagle zrozumiał, że jest taki obojętny
                  na wspomnienie swojego dawnego domu, bo ten dom na Nowomiejskiej, tak
                  odważnie wywalczony przez jego dziadka Szmuela Jecheskiela Cukermana, był
                  teraz pustą skorupą z cegły i gliny. Ponieważ jego dom na Narutowicza był teraz
                  piękną, pustą ruiną. Duch Cukermanów unosił się tutaj, w tej melodii, która im
                  towarzyszyła ponad ulicą prowadzącą na Bałuty.
                     Jeszcze nigdy Samuel nie czuł takiej bliskości ze swoimi dziadkami i ojcem.
                  Było tak, jakby podtrzymywali go i prowadzili, tak jak on prowadził zmęczonego
                  pana Adama. Uważali, aby jego krok nie zachwiał się – aby szedł lekko, zacho-
                  wując równowagę.
                     Tak, czuł się dobrze. Głębokie lęki, do których nie miał odwagi się przyznać,
                  nurtujące go od chwili wybuchu wojny, kiedy ocalał od śmierci, opuściły go zupełnie
                  jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak jakby potrzebował tego długiego
                                                                                  26
                  spaceru, aby rozproszyć w sobie duszoną ciasnotę, oczyścić się z dybuka
                  słabości. Ulica była w jego oczach mostem prowadzącym od jednego etapu do
                  następnego, mostem, który jednoczy i uwzniośla.
                     Od czasu do czasu spoglądał w górę, aż przyszło mu do głowy, że od wielu
                  lat nie patrzył w niebo z takim poczuciem bliskości – nawet w kurortach, nawet
                  w chwili zachwytu nad pięknym pejzażem. Owszem, nieraz trzymał głowę wznie-
                  sioną do góry jak teraz – i widział jedynie rozlaną głębię, jednak nie wznosił się
                  do niej, ponieważ trzymały go przy ziemi suche, ziemskie myśli, małe troski, co-
                  dzienne, pozbawione soku refleksje, które blokowały i otępiały wszystkie zmysły.



                  26   Dybuk – dusza zmarłego, która owładnęła ciałem żywej osoby i przemawia przez nią. Według
                     żydowskich wierzeń (rozpowszechnionych w tradycji ludowej) w ten sposób dusza próbuje oczyścić
                     się z grzechów. Termin bardzo popularny w kulturze (znakomity dramat Szymona An-skiego Dybuk
                     i nakręcony na jego podstawie film Michała Waszyńskiego z 1937 r. utrwalił ten wizerunek).  31
   28   29   30   31   32   33   34   35   36   37   38