Page 358 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 358

dorwała się do zimnej, gładkiej twarzy. Noski jej butów wystrzeliły w stronę jego
               twardych oficerek. W jednej chwili była na nogach. Z jej ust wydostał się szloch
               przypominający wycie. Schatten stał tuż przy niej, mrużąc oczy. Znowu jak
               rozbawiony uczniak podniósł palce do warg jakby się z nią droczył i podśpiewy-
               wał: – Jutro on już będzie w więzieniu przy Czarnieckiego! – Krzyk zamarł jej
               w gardle, otwarte usta nie wydawały już żadnego dźwięku. – Podobasz mi się
               – powiedział już poważnie. Włożył ręce do kieszeni bryczesów i rozstawił nogi. –
               Gdybym wiedział, że jesteś tu, w getcie, już dawno bym zawarł z tobą znajomość.
               Czemu tak stoisz na środku pokoju, ha? – Uśmiechnął się na moment. – Słuchaj,
               zawrę z tobą układ. Chcesz? Siadaj... – Nie ruszyła się z miejsca. Wydawało jej
               się, że wszystko, co tu się dzieje, jest nierzeczywiste, że należy do snu, który
               przyśnił się jej poprzedniej nocy spędzonej na strychu. – Nie chcesz siadać, jak
               widzę – powiedział, po czym na powrót wziął skrzypce i smyczek. Przemierzając
               pokój, brzdąkał palcem po strunach. – Dobrze, usiądziesz później. – Mówił jak
               do siebie i przyłożył skrzypce do policzka. – Masz szczęście, zmęczyłem się Ży-
               dówkami. Ty... wyglądasz mi na Aryjkę. Twoja mleczna skóra jest biała jak śnieg...
               masz zielone oczy. Nos, broda... bardzo aryjskie. Aryjski ogień płonie ci nawet
               na głowie. Pragnę cię. Moja aryjska dusza ciebie pragnie, teutońska kobieto!
               Usiądź już, porozmawiamy o tym. Lekko dotknął smyczkiem jej ramienia, a ona
               zaraz znalazła się na swoim poprzednim miejscu na sofie. Stał przed nią na
               rozstawionych nogach, jego twarde oficerki były tuż przy jej łydkach. Przeciągnął
               smyczkiem po strunach, zagrał kilka tonów i wpatrując się w skrzypce, ciągnął:
               – Po raz pierwszy widzę taką cnotliwą kurwę. Hm, tu w getcie unikam kurew. Ale
               dla ciebie zrobię wyjątek. Zapłacę... – Kiwnął się na obcasach oficerek i odsunął
               smyczek od strun, gotowy wysłuchać jej odpowiedzi.
                  – Jestem gotowa – odpowiedziała.
                  Herr Schatten odłożył skrzypce i szybkim krokiem przeszedł przez pokój.
               Wrócił z dwoma kieliszkami wódki. – Załóżmy, skarbie, że taka z ciebie cnotka,
               za jaką się podajesz: kieliszeczek z miejsca ci pomoże. – Podał jej kieliszek,
               a zawartość swojego wlał sobie do gardła. Lekko się otrząsnął. Roześmiał się
               do niej swymi białymi, mocnymi zębami: – Twoja uroda jest kopalnią złota, wiesz
               chociaż o tym? Mogłabyś spieniężyć swoje rude włosy, biust i wszystko inne,
               co posiadasz. Musisz tylko być w dobrych rękach... – Patrzył, jak jego wzorem
               wlewa sobie do gardła cały kieliszek. – Jeszcze jeden? – Wyszedł i wrócił z dwo-
               ma pełnymi kieliszkami. Tym razem oboje równocześnie wlali w siebie wódkę.
               – Rozbierz się – powiedział spokojnie, po koleżeńsku.
                  Wręczyła mu pusty kieliszek. – Daj mi jeszcze jeden. – Widziała się teraz jak
               gdyby od zewnątrz. Głos należał do obcej kobiety. Poczuła, jak tej obcej kobiecie
               szumi w głowie.
                  Zza jego zębów pojawił się śmiech: – Rozpieszczam cię, ha? – Przyniósł jej
               jeszcze kieliszek. Już nie odczuwała palenia w gardle. Nie czuła żadnego smaku.
         356   Tylko ciepło w żołądku stało się jeszcze przyjemniejsze. Wstała. Rozbawiło ją,
   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362   363