Page 354 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 354

Szafran poruszył się na krześle. – Nic pan nie zrobi, panie Biderman?
                  – Kto mówi, że nie zrobię? Pański dyrektor jest moim najlepszym przyjacie-
               lem. Ale z moją pozycją... nie przystoi mi po prostu, pan rozumie? Dlatego dam
               wam karteczkę do mecenasa Syrkina. On jest niezależny i Prezes z nim także
               się liczy. Napiszę, że chodzi o posłuchanie dla żony. Najlepiej będzie, jak sama
               dostanie się do Prezesa.
                  Do adwokata Estera postanowiła iść sama. Wzięła od Szafrana karteczkę
               i zostawiła go na środku ulicy, zanim zdołał odezwać się do niej słowem.
                  Mecenas Syrkin był zajęty. Sekretarka pokazała Esterze krzesło w pocze-
               kalni i obiecała, że ją zawoła, jak tylko nadejdzie jej kolej. Przez okno zaglądał
               fragment wieży kościoła położonego naprzeciwko, przy placu Kościelnym. Na
               zegarze budowli wskazówki zatrzymały się na za dziesięć dziesiąta. Estera utkwiła
               w nich spojrzenie. Było coś okrutnego i odrażającego w tym zatrzymaniu czasu,
               który przybliżał moment wysłania Walentina. Martwy zegar patrzył na nią twarzą
               przeznaczenia. Czuła to w sekretnym zakątku swego serca, gdzie królował nad
               nią on, król podziemia przestępczego. Nie dziwiło jej to. Był jej przeznaczeniem.
               To o nim mówił Winter. Teraz zrozumiała, że to, co w niej najistotniejsze, co
               ukryła przed Winterem, przed Herszem, przed Friedem, czego sama do końca
               nie rozumiała – zachowała dla Walentina.
                  Podeszła do niej sekretarka: – Pan mecenas na panią czeka – wskazała na
               drzwi do gabinetu.
                  Mecenas Syrkin był młody. Miał szczerą, inteligentną twarz, wyglądał na
               wesołego. Energicznie wyciągnął do niej rękę i poprosił, żeby usiadła. – Ostatnio
               trudno uzyskać posłuchanie u Prezesa – odezwał się.
                  – Tak – ubiegła go – zestawia listy... podziemia przestępczego.
                  Mecenas Syrkin żywo poruszył się w fotelu. – Powiedziała pani – podziemia?
               Można powiedzieć, że całe getto należy do podziemia, podczas gdy Niemcy są
               nadziemiem. Bo jeśli chodzi o dawne znaczenie tego słowa, to nie ma u nas cze-
               goś takiego jak świat przestępczy. Nie ma bandytów, włamywaczy, gangsterów,
               przestępców. A przedwojenni awanturnicy, chociaż nadal należą do „mocnych”,
               wykorzystują swoją żyłkę awanturniczą, by zarabiać na życie, czyż nie tak? To
               prawda, oszukują i kradną, ale tak czynią też inni. A oni robią to akurat z więk-
               szym poczuciem sprawiedliwości. Nie obrabowują biednej ludności. Mają tylko
               tę wadę, proszę pani, że nikogo się nie boją. – Wesoły mecenas Syrkin strzelił
               palcami obu rąk i tak się przeciągnął, że kości mu w plecach zatrzeszczały. Za-
               śmiał się i Estera była pewna, że jest pijany. Ale była mu wdzięczna za te słowa.
               Prawie się w nim zakochała. Uśmiechnęli się do siebie jak dobrzy znajomi. Podał
               jej rękę. – Na zewnątrz, przy biurku, odbierze pani list do sekretarki Prezesa.
                  Odebrała list i pobiegła do domu przebrać się w nową sukienkę, nabytą za
               dwie i pół zupy.
                  Na Bałuckim Rynku przeszła przez kilka kontroli policyjnych, aż dostała się
         352   do sekretarki Prezesa. Ta przyjęła ją jak swoją, w końcu też była jego wycho-
   349   350   351   352   353   354   355   356   357   358   359