Page 361 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 361
przepaściach roiły się węże i skorpiony, pełzały obrzydliwe jaszczury i powolne,
ciężkie stwory o wielu odnóżach i odwłokach. Miały zwisające, spiczaste członki
i wielkie, grube piersi. Parzyły się i pożerały, łączyły i zadeptywały... Mnożyły się
bez końca. Z ich gardeł chlustały ciężkie tony muzyki, lament krwi. Owłosione
łapy z lasem długich palców i pazurów splatały się z korzeniami drzew, dygotały
w płomieniu pierwotnych słońc – w bezsensownym wirze potopu, we wzburzo-
nym morzu skargi...
Ogarnęła ją cisza. Już nie słyszała ryku skrzypiec. Na chwilę zawisła w tej
ciszy jak w hamaku z pajęczyny. Okryła ją przyjemna kołdra ciepłej skóry.
– Nie jestem taki zły, jak ci się wydaje. Jeśli chcesz, możesz spać. – Poczuła
w uchu gorący podmuch.
To ją otrzeźwiło. – Chcę być przytomna! – wykrzyknęła ostatkiem sił, czując
jak ciężka masa strąca ją w przepaść.
*
Pierwsze, co zrobiła, kiedy nazajutrz rano wróciła do siebie do pokoju, to
porwała na drobne kawałki bieliznę z poprzedniego dnia. Potem długo i staran-
nie przemywała ciało na przemian gorącą i zimną wodą. Nie czuła zmęczenia
– raczej coś w rodzaju uniesienia i podziwu dla samej siebie. Nie chciała zapo-
mnieć minionej nocy. Była dumna z przeżytego horroru i pewna, że zachowa go
w pamięci do końca swoich dni. Myślała o Walentinie. Po tej nocy czuła się jak
nowo narodzona i jego obraz w niej również narodził się na nowo. Nie było już
w niej pożądania, tylko czułość. Z niecierpliwością czekała na spotkanie z nim.
Kiedy się już umyła, wysuszyła, założyła czyste ubranie – śliczną jedwabną
sukienkę, którą kupiła z myślą, że włoży ją w dniu zakończenia wojny. Teraz się
w nią wystroiła i zbiegła do Walentina, by obwieścić mu dobrą nowinę. Gdy Szejndl
wyszła jej naprzeciw w swoim szlafroku w kwiatki, Estera rzuciła się jej na szyję
i łamiącym się głosem wyjąkała: – Zdjęli go... Zdjęli go z listy!
Szejndl zaczęła ją całować, obejmować, tulić. – Esterko, słodziutka! – ze
szczęścia aż szlochała. – Mój ty słodki aniele! Przez calutką noc oka żeśmy nie
zmrużyli ze zgryzoty. Jak my ci się odwdzięczymy, co możemy dla ciebie zrobić,
złociutka, kochana!
– Gdzie Walentino? – zapytała rozpalona Estera.
Szejndl kiwnęła głową: – A gdzie chłop ma być? Jest w środku. Całą noc nie
spał, nad ranem zległ. Chodź, dam ci ciastko, dam ci kawy z cukrem. – Uchwy-
ciła spojrzenie Estery na drzwi i uśmiechnęła się, pokazując szparę po wybitych
przednich zębach. – Widzę, że spieszno ci wejść, żeby mu oznajmić dobrą nowinę!
Oj, widzę! Co tak stoisz jak kukła? Właź! Obudź go, niech wie! No, ruszaj się,
osiołku, czego się wstydzisz – popchnęła ją do drzwi. 359