Page 29 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 29

Mają inny styl życia. Inaczej pojmują radość, a także smutek. A ich język to
                  mnie nawet odrzuca. Słyszysz, jak oni mówią? Co ci to przypomina? Obcość. To
                  wszystko. Ale ja należę do tej obcości. Nie ma znaczenia, czy oni mi się podobają,
                  czy też nie. I obawiam się, kochana Wando, że z tobą to ich… jeszcze bardziej
                  znienawidzę. Bo… będę się wstydzić. Bo… Wando, nie mogę…
                     Wanda nie przestawała pochlipywać. − Sprawiasz mi przykrość, moja droga,
                  sprawiasz mi wielką przykrość.
                     − Sama sobie sprawiam przykrość… − kościstym ciałem panny Diamant
                  wstrząsnął  dreszcz.  –  Widzisz…  Zawsze  dostrzegałam  piękno  i  wielkość
                  w starym, biblijnym żydostwie. W sercu byłam z niego dumna. Tak, teraz mogę
                  ci to powiedzieć. Będę bardzo rozczarowana, jeśli czegoś z tej wielkości w nich
                  nie odnajdę… A tymczasem oni są tacy zacofani, fanatyczni i dalecy od tego
                  wszystkiego, co mi bliskie… − i panna Diamant również zaczęła pochlipywać.
                     Wanda objęła ją. − Weź mnie ze sobą. To najłatwiejsza rzecz dla nas obu.
                  Dostosuję się. Będę cię we wszystkim naśladować.
                     Panna Diamant pokręciła przecząco głową. Kropelki łez oderwały się od
                  jej policzków i spłynęły na liliowy szal, którym była otulona. − Dostosować się
                  i naśladować to rzeczy zewnętrzne. Chodzi o serce. O serce chodzi…
                     − Więc w ogóle nie wierzysz w moje serce? Jakże wielką sprawiasz mi przy-
                  krość. Sądzisz, że mogłabym nienawidzić ludzi, którzy cierpią?
                     Na to panna Diamant nie miała odpowiedzi. Ale obstawała przy swoim: −
                  Wiem i czuję, że to droga, którą muszę pokonać bez ciebie. Ktoś inny może
                  nie, ale osoba taka jak ja musi. Wracam do mojego narodu kroczącego swoją
                  własną drogą cierpień, na której nikt mu nie towarzyszy. Już przez to tylko, że
                  o tym mówię, czuję się związana i… to nie znaczy, Wando, moja kochana, że się
                  od ciebie odsuwam.
                     − O, skarbie − westchnęła Wanda − już się oddaliłaś ode mnie… Sama tego
                  nie widzisz. Już nie jesteś tą samą osobą. Jesteś otumaniona, zbolała… Nie
                  wiesz, co mówisz.
                     Pannie Diamant zrobiło się zimno. Szczelniej otuliła się szalem. Wanda wciąż
                  jeszcze szła obok niej; prawdą było, że już sama siebie nie rozumiała. – Nie, nie
                  wiem, co mówię − mruknęła.
                     − Pojdę z tobą wbrew twojej woli.
                     − Nie zrobisz tego. – Panna Diamant zatrzymała się. Próbowała opanować
                  drżenie ciała. Ponurym wzrokiem spojrzała przelotnie na przyjaciółkę: − Jeśli
                  chcesz, to możesz być ze mną. Idź do swojej szkoły, do swoich dzieci. Opowiedz im…
                     Wanda westchnęła z obawą: − Więc to koniec...
                     − Koniec? Broń Boże. Nie mojej przyjaźni z tobą, nie mojej wiary. Wierzę… że
                  to, co zasiałyśmy, gdzieś pozostało… gdzieś pozostanie. Będziemy rozdzielone,
                  a mimo to razem w… wyższym znaczeniu. Wando, Wando… − powtarzała imię
                  przyjaciółki, pojmując, że jeszcze nie jest sama, że wciąż jeszcze trzyma ramię
                  tej jedynej bliskiej istoty. – Ja będę nauczać w getcie, a ty będziesz nauczać   27
   24   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34