Page 322 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 322

się w kierunku jego ust. Jeszcze raz possał cukierka i podszedł do łóżka. Do
               jego nozdrzy wdarł się obrzydliwy, ostry zapach, który prześladował go za dnia
               i w nocy trzymał w swoim władaniu. Pochylił się nad chorym. Ciężkie powieki
               uniosły się odrobinę, odkrywając parę zmętniałych źrenic. – Śpisz, tato? – zapytał
               Szolem tak po prostu. Wiedział, że Icie Meir nie śpi. Ile to razy modlił się w du-
               chu, aby ojciec chociaż raz zasnął albo stracił przytomność na kilka godzin, co
               pozwoliłoby mu się uwolnić od jego bolesnej obecności wypełniającej każdy kąt
               mieszkania.
                  Zaciśnięte usta otworzyły się i zaczerpnęły odrobinę powietrza: – Dlaczego
               jesteś na mnie zły?
                  Szolem roześmiał się hałaśliwie, ostro: – Czemu tak nagle miałbym być na
               ciebie zły, tato? Nie widzisz, że zjadłem i od razu do ciebie przyszedłem?
                  – Jesteś tu już ponad godzinę – wyszeptały usta.
                  Szolem usiadł na krawędzi łóżka: – Tato – zawołał wesoło – Fonia  dołączył
                                                                        10
               do wojny!
                  – Nie musisz karmić mnie kłamstwami.
                  – Tato, przysięgam, cały resort aż huczał. Wieczorem będziemy wiedzieć na
               pewno.
                  Icie Meir westchnął: – Wysysają z nas duszę…
                  Szolem wziął westchnienie Iciego Meira i jego komentarz za dobry znak. –
               Nadchodzi lato – lekko poklepał żółtą dłoń chorego. – Latem zawsze coś się
               dzieje. A słyszałeś… o nowej racji? Cały chleb na głowę, kilo cukru, pięć kilo mąki…
                  – Słyszałem… i młoteczek.
                  Szolem zaśmiał się sztucznie: – Niezły dowcip, co? A tu przyniosłem dla ciebie
               cukierka. – Wsunął brązowy kawałek do ust Iciego Meira. Usta zaczęły go ssać,
               a obwisły policzek z jednej strony zrobił się szpiczasty, wypchany. Icie Meir ssał
               słodycz. Ssał chwilę, aż westchnienie wyrwało się z jego piersi, a cukierek pod
               językiem przestał się poruszać, jakby chory zmęczył się tą przyjemnością. Szolem
               nie mógł znieść ruchliwości napuchniętego policzka: – Dobrze ci to zrobi, co,
               tato? Kupiłem od małego Żyda. Przesyła ci pozdrowienia. „Icie Meir”, powiada do
               mnie, „a kto nie zna Iciego Meira? Bagatela!” – Icie Meir, miast odpowiedzieć,
               wskazał palcem mahoniowy stoliczek, gdzie stały krople koraminy. Szejna Pesia,
               która przez cały czas stała w drzwiach, pokiwała głową, więc Szolem podszedł
               do mebla, wziął czerwonawą buteleczkę i popatrzył na nią w świetle lampki. –
               Jutro rano trzeba będzie kupić nową – odezwał się.
                  Cienkie usta chorego poruszyły się: – Nie kupuj.
                  – Wcześniej muszę sprzedać drewno, tato.
                  – Sprzedaj…




         320   10    Fonia – w języku jidysz ironiczne określenie Rosjan, być może pochodzące od imienia Wania.
   317   318   319   320   321   322   323   324   325   326   327