Page 326 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 326

Długo milczeli, aż Isroel się odezwał, jakby czytając w myślach Szolema:
                  – Nie sądzę, aby przyszli po mnie dzisiejszej nocy… Jeśli chcesz, będę spał
               w domu.
                  Szolem wiedział, że jednak mogą go szukać. A mimo to przystał na propozycję
               brata. – Śpij z ojcem.
                  Szolem przespał noc na podłodze w kuchni. Podczas bezsennych godzin
               myślał o nakazie wysłania Żydów z getta. Ujrzał siebie jadącego w wagonie…
               poza miasto, przez drogi, pola i lasy. Wyobraził sobie obóz, w którym trzeba
               pracować, ale za to dają dobrze zjeść. Później ujrzał siwą głowę Szejny Pesi. Nie,
               nie pozwoliłby jej tam jechać z żadnym z braci. Była jego. On za nią odpowiadał
               – była jego ciężarem i jego oparciem. Potem ujrzał Esterę leżącą w łóżku obok
               niego zamiast ojca.




                                                 *



                  Kolejnego wieczoru nikt nie przyszedł odwiedzić chorego Iciego Meira. Wieść
               o wyroku wiszącym nad głowami odbierała odwagę. Tylko czterej synowie zgro-
               madzili się przy łóżku chorego. Ten zaś cały dzień pytał o nową buteleczkę.
               Wieczorem przestał pytać. W ogóle nic nie mówił. Szolem odczuł ulgę, że ojciec
               milczy, i wziął to za dobry znak. Ale kiedy bracia chcieli się z nim pożegnać, Icie
               Meir zadrżał i powiedział dziwnie mocnym głosem: – No, moje dzieci, niebawem
               kipnę…
                  Czterech synów zamurowało. Jednak zaraz przyszli do siebie i zaczęli z nie-
               go żartować. Icie Meir przywołał palcem każdego z osobna, dając znak, aby
               pochylali się ku niemu, po czym nadstawiał brodę, aby go pocałowali. Synowie,
               uśmiechając się krzywo i wypowiadając krzepiące słowa, wypełnili jego prośbę,
               całując go na pożegnanie. On próbował powiedzieć coś do każdego z nich, ale
               do ich uszu dochodziło jedynie rzężenie, które zagłuszali jeszcze głośniejszą
               gadaniną. Szejna Pesia siedziała w nogach łóżka, a jej kredowobiała twarz stała
               się niemal podobna do twarzy męża.
                  Tej nocy żaden z synów nie wrócił na noc do domu. Szolem chciał się poło-
               żyć przy braciach w kuchni, na podłodze, ale Szejna Pesia poszła po niego. Icie
               Meir pokazał cienkim palcem miejsce Szolema przy sobie, charcząc: – To nie
               potrwa już długo.
                  Chłopiec wślizgnął się do łóżka ojca. Starał się leżeć sztywno na samym brze-
               gu i nie oddychać zbyt głęboko, aby nie czuć smrodu, który wiercił w nozdrzach.
               Leżąc tak, gdzieś w samym środku głębokiej nocy, w otchłaniach ciemności,
         324   nie wiedząc, czy czuwa, czy też śpi – poczuł, że czyjaś dłoń wczepia się w jego
   321   322   323   324   325   326   327   328   329   330   331