Page 317 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 317
– Skąd możesz wiedzieć, co się dzieje wtedy, gdy stoimy przy warsztatach?
– Jakiś robotnik chciał podważyć wiarygodność informacji.
– Latem Niemcy ustąpią. Rozbierzemy druty i opuścimy to miejsce – rzucił
ktoś, zacierając ręce.
– Właśnie! – podchwycił drugi. – Alianci raz dwa zakończą całą tę zabawę.
Wianuszek powiększał się, gdyż przeżywając tę informację przestali zważać
na majstra Bermana. Jednak majster Berman nie pozwolił się lekceważyć. Dobrze
widział przez szklane drzwi, co się dzieje w hali, i domyślał się, że pracownicy
właśnie przekazują sobie ważne wieści. Już nie nadążał z liczeniem produkcji.
Więc szybko wszedł do hali, gdzie zatrzymał się na chwilę w oczekiwaniu, że
ktoś podbiegnie do niego, aby podzielić się dobrą nowiną. Gdy jednak tak się nie
stało, wpadł we wściekłość, natychmiast znalazł się przy piecu, gdzie podniósł
ręce i całą siłą swojego kościstego ciała zrzucił na ziemię wszystkie grzejące
się garnuszki. W powietrzu wybuchło i zawrzało. Poparzeni zaczęli krzyczeć,
a właściciele garnuszków rzucili się na czworaki, jakby chcieli uratować jakieś
resztki ze swojego skarbu.
– Jeszcze raz zobaczę garnki na piecu! – ryczał Berman. – Jeszcze raz, a do-
pilnuję, żeby zabrali wam zupę za cały tydzień.
– Nie zapomnij sprzedać „kaczki” rewidującym! – Szolem szturchnął brata. To
był jedyny pożytek z dobrej plotki – można było opowiedzieć ją w czasie rewizji,
a wtedy nie przeszukiwano zbyt dokładnie.
W domku rewizji było ciasno i gwarno. Pchano się i napierano, aby jak naj-
prędzej przejść przeszukanie. Rewidujący krzyczeli i odpychali tych, którzy prze-
szkadzali im w pracy. Zrównywali się z kilkoma najbliższymi robotnikami, jakby
chcieli sprawdzić, kto jest wyższy, po czym, unikając wzroku przeszukiwanych,
przesuwali dłonie po ich ciele – od klatki piersiowej w dół aż po nogawki spodni.
Pracowali szybko, jednemu zabierając deseczkę, drugiemu – zbyt widoczny
klocek, a jeszcze innemu wysypując z menażki wióry. Mieli swoje nastroje
i sympatie, to od nich zależało, z czym każdy robotnik wracał do domu. Prze-
szukujący byli zazwyczaj zdenerwowani, wiecznie zajęci własnymi grzeszkami,
obawiający się nagany, w strachu przed kierownikiem czy wręcz samym komisa-
rzem.
– Za bardzo się dzisiaj obładowałem – szepnął Motl Szolemowi na ucho.
– Kto ci kazał? – głos Szolema zdradzał zdenerwowanie. Trzeba być ślepym,
aby nie rozpoznać po sztywnych, szerokich postaciach obu braci, że niosą coś
pod ubraniami. – Sprzedaj plotkę, to cię puści – Szolem próbował uspokoić
Motla i samego siebie.
W pokoju rewizji rozdzielili się. Każdy wybrał innego rewidującego. Szolem
powtarzał w głowie polityczne wiadomości według ich wagi i gdy rewidujący po-
łożył rękę na jego menażce, szybko szepnął mu do ucha: – Anglicy zajęli Bardię.
Ręka rewidującego odsunęła się od menażki jak zaklęta. – Gdzie jest Bardia?
– zapytał, kontynuując przeszukanie. 315