Page 320 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 320

Chłopczyk cwaniacko zamrugał oczami. – Mam piosenkę, która pasuje do
               ciebie jak ulał! – W jednej chwili przybrał teatralną pozę, wytarł nos, odsunął się
               nieco od Szolema i zaczął śpiewać:

                  Kto tak stuka późną nocą?
                  To gettowy stuka głód.
                  Otwórz, aprowizacyjko,
                  I jedzenia daj mi w bród.

                  Jakże mogę ci otworzyć?
                  Gdy przed starym z lęku drżę.
                  Otwórz, aprowizacyjko,
                  Ukryjemy dobrze się.

                  Otwórz, aprowizacyjko,
                  Ukryjemy dobrze się.

                  Powtórzywszy refren, Szijele szturchnął Szolema:
                  – No, zaśpiewaj ze mną…
                  Szolem zostawił go, a sam ruszył w stronę domu tak szybko, jak tylko mógł.
               Widział w wyobraźni talerz jedzenia, które Szejna Pesia mu poda. „Otwórz, apro-
               wizacyjko, i jedzenia daj mi w bród” – mruczał na głos sam do siebie. „Dlatego
               jestem taki skołowany, bo nigdy nie jestem syty” – pomyślał. W pobliżu bramy
               na Lutomierskiej usłyszał nowe piosenki. To sprzedawcy cukierków i sacharyny
               nawoływali do zakupu swojego towaru.
                  Mały Żyd ze skrzynką zawieszoną na szyi pociągnął Szolema za rękaw: – Kup
               rozkosz…
                  Szolem wyrwał się z jego rąk. – Nie potrzebuję żadnej rozkoszy!
                  Człowieczek podążył za nim. – Twoja twarz mówi mi, że umierasz z tęsknoty
               za cukierkiem. – Wszedł wraz z nim do bramy. – Weź cukierka, co ci szkodzi?
               Będzie ci słodko w ustach i zrobi ci się lżej na sercu.
                  Szolemowi zrobiło się go żal. – Chce pan jałmużny?
                  – Jak możesz tak myśleć! Czyż brakuje mi zarobku? Rozchwytują mi towar
               spod ręki. Po moich cukierkach zostaje słodki smak w ustach przez cały dzień,
               a moja żona tak je robi, że można je żuć co najmniej dwie godziny, a one się nie
               rozpływają. No, weź już.
                  – To już niech mi pan da trzy… – Szolem ustąpił.
                  – O, to lubię. – Mężczyzna podniósł szklane wieko znad skrzynki. – Tak, daj
               ojcu cukierka. To będzie dla niego lekarstwo.
                  – Pan zna mojego ojca?
                  – A co? Znam ciebie i znam twojego ojca, a kogo ja nie znam?
         318      Szolem zostawił go. Wszedłszy na podwórze, z przyzwyczajenia podniósł
   315   316   317   318   319   320   321   322   323   324   325