Page 324 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 324
– Mam ci wiele do powiedzenia…
– Nie chcę już słyszeć ani słowa!
– Chcę ci powiedzieć, że… pragnę przeżyć wojnę.
– Przed chwilą to mówiłeś.
– Przez cały rok w getcie walczyłem z Niemcem… nie poddawałem się.
– Przecież wiem o tym.
– Wychowałem czterech wspaniałych synów…
Szolem uśmiechnął się krzywo. – O tym też wszyscy wiedzą.
– Chcę mieć z nich pociechę. Widzieć ich w nowym świecie. Ale, Szolemku,
skarbie… Wracając do rzeczy… Nawet jak umrę, to przecież Niemiec nie pokona
mnie… bo ja poprzez czterech pięknych synów…
Szolem poderwał się z łóżka. Świat zrobił się dla niego za ciasny. Chodził po
pokoju, pragnąc rozwalić ściany, wybić szyby i wyskoczyć przez okno. W końcu
nie mógł już wytrzymać, więc rzucił się ku drzwiom. – Idę po mamę – zawołał
i wybiegł z izby.
Na schodach spotkał się z Szejną Pesią. Wyrwał jej „rumki”, które trzymała
w ręku i puścił się szalonym pędem w kierunku bundowskiej kuchni.
Właściwa kuchnia była już zamknięta, jednak w jadalni przy stole siedział
tłumek ludzi, a przed każdym kubek kawy przygotowanej na wypadek pojawienia
się nieoczekiwanego gościa z zewnątrz. Większość zebranych stanowili młodzi
ludzie, członkowie Związku Młodzieży „Cukunft”. Porządkowy przy drzwiach
poinformował Szolema o temacie zebrania, a właściwie o dwóch: jednym czy-
sto organizacyjnym i drugim poświęconym Perecowi. Poza tym powiedział mu
o zebraniu członków kółka dramatycznego, którzy przyszli na próbę recytacji.
Przy okrągłym stole stał Isroel. Obok niego siedział towarzysz Sender ze
Stowarzyszenia Kultury oraz „Mucha”, przewodniczący kółka dramatycznego.
Isroel mówił o akcji na rzecz chorych towarzyszy, która poległa na tym, że każdy
z towarzyszy miał oddać pięć deko swojego chleba na ich rzecz.
Szolem usiadł przy stole. Wysilał się, aby zrozumieć przemowę brata, lecz
za nic w świecie nie potrafił. W wyobraźni widział ojca, który wraca do zdrowia,
pracuje heblem, żartuje. I widział też siebie samego u boku ojca – z młotkiem
w ręku, pochylonego nad jakąś robotą. Obraz ten tak żywo stał przed jego oczyma
i tak go zachwycił, że nie zauważył, kiedy Isroel skończył mówić, a jego miejsce
zajął towarzysz Sender. Nagle Szolem poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Obok
niego siedział Isroel. – Co słychać w domu? – zapytał szeptem.
– Mogłeś przyjść, to byś wiedział, co słychać – mruknął Szolem. Pochylił się
w kierunku brata: – Mama posyła pieniądze na buteleczkę.
Isroel wytarł twarz i zmarszczył brwi: – Straciłem kontakt. Posadzono czło-
wieka.
– Nie wrócę do domu bez buteleczki. Znajdź inny kontakt.
– Nie ma mowy… A zaraz mam zebranie. Trzydziestu towarzyszy trzeba za-
322 opatrzyć jeszcze dzisiaj…