Page 315 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 315

miał przekroczyć próg swojego nowego, pięknego mieszkania, ujrzeć pozieleniałą
                  twarz Szejny Pesi, a potem twarz człowieka, który ledwo przypominał jego ojca.
                  A najbardziej przerażała go myśl o nocy, kiedy będzie musiał położyć się obok
                  Iciego Meira, czuć jego gorące, kościste ciało, wstrętny, ostry smród, który bije
                  od niego, a także wsłuchiwać się w ciężkie chrapanie ojca. Jego własne łóżko,
                  zbite na początku istnienia getta, już dawno poszło na opał.
                     Zazdrościł braciom, Josiemu i Motlowi, którzy każdego dnia przychodzili na
                  godzinę, posiedzieli i wracali do swoich domów, gdzie nikt nie był chory, gdzie
                  w łóżku nie czekało na nich umierające ciało ojca, lecz ciało młodej kobiety. Za-
                  zdrościł również swojemu najstarszemu bratu Isroelowi, który faktycznie mieszkał
                  sam, ale był zajęty sprawami partii od rana do późnej nocy. Tak, człowiekowi było
                  lekko i dobrze, kiedy martwił się jedynie o ogół, nie zatruwając sobie spokoju
                  problemami rodziny. Szolem miał także żal do Estery, jedynego światła swojego
                  życia, że go nie zauważa. Czasami czuł w sobie siłę, aby zmusić ją do pokochania
                  go. Bo to nie było uczciwe. Bo było mu zimno i tak bardzo przykro.
                     Patrząc w matową, ciemną szybę hali, spojrzeniem pisał na niej imię Estery.
                  Przypominał sobie, jak wyglądała tamtego wieczoru, kiedy spotkał ją w bramie
                  przemoczoną deszczem. Jej twarz lśniła świeżym, kuszącym pięknem. Pod do-
                  pasowanym płaszczem, przepasanym w talii szerokim paskiem, poruszały się jej
                  pełne, kuszące piersi. Dopiero co przybiegłszy z ulicy, przytrzymywała się jedną
                  ręką ściany, a drugą wylewała wodę z buta. Patrzył na jej stopę unoszącą się
                  w powietrzu. Mokra skarpetka podkreślała jej kształt. Nieoczekiwane spotkanie
                  z jej kształtną piętą zaparło mu dech w piersiach. Powiedziała do niego: – Sły-
                  szałam, że pański ojciec jest chory. – Zmieniła nogę, aby wylać wodę z drugiego
                  buta. Marzył, by zamiast o mur oparła się na jego ramieniu. Widział dwie zielone
                  szparki jej oczu pełnych światła. – Nie cierpię, kiedy woda chlupie w butach. Pro-
                  szę wpaść do mnie na minutę. – Zapraszała. Poszedł za nią. – Wiśnia wkrótce
                  zakwitnie – wskazała czubkiem podbródka w kierunku drzewka. Nie odpowie-
                  dział. Ona obdarzyła go uśmiechem: – Pan mi nie wierzy? Już nie będzie śniegu,
                  zobaczy pan. – Na schodach zdjęła z głowy mokry baszłyk i wstrząsnęła krótkimi
                  rudymi włosami, które powiały ku niemu obietnicą wiosny. – Jak będzie cieplej,
                  to pana ojciec poczuje się lepiej – dodała. Gdy wszedł do jej pokoju, powitało go
                  schludne piękno. W oknach wisiały białe zasłony. Podłoga była czysta, a stolik
                  przykryty kwiecistym obrusem. Świat i życie miały tu swój porządek. Estera była
                  w dobrym nastroju, zadowolona. Wyczuwał to w jej słowach, w jej wyglądzie, w jej
                  pokoiku. Dobrze pamiętał, jak to było, gdy cierpiała. Odwrócona do niego plecami,
                  w rozpiętym płaszczu i mokrych skarpetkach, stała przy piecu, przelewając zupę
                  z menażki do dwóch kubeczków, po czym podała mu jeden z nich. – Za pańskie-
                  go ojca... – Jej wargi wykrzywiły się na wpół w uśmiechu, na wpół w grymasie.
                  Jego uszy zaczęły płonąć. Nie wyciągnął dłoni po kubeczek. – Proszę wziąć, nie
                  wyrządzi mi pan żadnej szkody – przekonywała go.
                     – Nie – wydusił z siebie.                                         313
   310   311   312   313   314   315   316   317   318   319   320