Page 299 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 299

całkiem wysoko, plącząc się, ślizgając i potykając pomiędzy stosami drewna –
                  stosowano właściwy atak.
                     Szolem stał na samym szczycie barykady wraz ze swoim bratem Motlem.
                  Obaj dodawali odwagi robotnikom, śpiewając bez przerwy: „Bój to jest nasz
                                              7
                  ostatni, krwawy skończy się trud” . Słowa te brzmiały nieco dziwnie tu, w tym
                  miejscu. A mimo to można było w tym śpiewaniu wyrazić wszystko, co się czuło.
                  Obaj bracia tak naprawdę tęsknili raczej do konfrontacji na pięści, w bójce, oko
                  w oko z wrogiem, więc im bardziej zbliżała się chwila, w której musiało do tego
                  dojść, tym bardziej zawzięta i zapalczywa stawała się ich pieśń.
                     W końcu stos „amunicji” obok barykady zniknął zupełnie. Szolem i Motl złapali
                  ostatnią skrzynkę z okuciami i wysypali jej zawartość na głowy zbliżających się
                  policjantów. Nie pozostało nic innego niż samemu rozebrać barykadę, by zrzucić
                  na dół jej kawałki. Po kilku chwilach drzwi były wolne.
                     – Do nóg! – zdołał jeszcze krzyknąć Motl, rzucając się na górę stołowych nóg.
                     Na plecach czuło się już uderzenia pałek. Policjanci wypełniali halę, rzucając
                  się na kogo popadnie. Hala zamieniła się w pole walki. Jęki i krzyki rozbrzmiewały
                  w powietrzu. Stłoczonych robotników spychano w kierunku drzwi, a stamtąd
                  w dół, na schody, gdzie czekał na nich szpaler policjantów, którzy witali ich ra-
                  zami i kopniakami, podczas gdy tamci staczali się ze schodów. Schody zaczęły
                  się zabarwiać na czerwono. Niektóre ciała, zwinięte i omdlałe, zatrzymywały się
                  w połowie drogi, zastawiając innym drogę w dół. Wówczas uderzenia w plecy
                  i głowy wzmagały się, aż jakieś ciało ześlizgnęło się, pociągając za sobą splątaną
                  ludzką masę.
                     Szolem nie wypuszczał z rąk drewnianej nogi. Wywijał nią na lewo i prawo,
                  nie pozwalając przepchnąć się do drzwi hali. Ale nagle stracił Motla z oczu
                  i przeraził się. Motl nie był już dawnym sobą. Miał opuchnięte nogi i trudności
                  z oddychaniem. Szolem wołał go, ale w tym hałasie ledwo mógł usłyszeć własny
                  głos. Wówczas to wyrwano mu z ręki stołową nogę. Ześlizgnął się ze schodów
                  pod gradem ciosów. Zapomniał o bracie. Pragnął jedynie szybciej spadać i nie
                  stracić świadomości.
                     Na dole, leżąc na ziemi, pod daszkiem jednej z policyjnych czapek rozpo-
                  znał znajomą twarz. Zerwał się na nogi: – Mojsze Grabiarz! – Policjant, sąsiad
                  z podwórka przy Lutomierskiej, przedwojenny złodziej koni, rozpoznał go i zdjął
                  pałkę z jego pleców. Szolem rzucił się do niego z pazurami: – Ty! Ty! – ryczał. – Ty
                  również żałujesz nam kawałka chleba?! – Splunął mu w twarz.
                     – Uciekaj szybciej! – Mojsze Grabiarz zamrugał oczyma. – Uciekaj, zanim
                  cię zabiją!
                     – Zabij mnie! No, zabij mnie! – Szolem rwał się, aby przyłożyć mu w ucho.



                  7    Pierwsze słowa Międzynarodówki, pieśni, która od końca XIX w. była nieformalnym hymnem
                     międzynarodowego ruchu socjaldemokratycznego.                     297
   294   295   296   297   298   299   300   301   302   303   304