Page 297 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 297

z którego on miał stworzyć przydatne rzeczy. Zaraz go tym uduszą. Nie tylko oni
                  – również Prezes. Przyszło mu do głowy, że właśnie on, Rumkowski, sprzymierzył
                  się z robotnikami przeciw niemu, Samuelowi.
                     Dziki krzyk dobiegł do jego uszu – a poprzez ten krzyk przedarł się głos komi-
                  sarza policji, zimny, metaliczny, który wydawał rozkazy po niemiecku. Na dźwięk
                  tego języka Samuela zmroziło. Po jego skórze rozpełzły się mrówki. Ów język
                  uczynił doświadczenie tego, co się właśnie działo, przeżyciem nie do zniesienia.
                  Samuel widział, jak „grupa szturmowa” wyprowadza z oddziału pierwszych robot-
                  ników – jednego po drugim. Odetchnął. Za kilka minut będzie po wszystkim. Ale
                  krzyki na zewnątrz i wewnątrz budynku nie milkły, jak również nie milkło stukanie
                  trepów na schodach. Wciąż jeszcze łamano i przesuwano meble. Drewno stukało
                  o drewno, uderzało, waliło tępo w głowie Samuela.
                     Robotnicy z pierwszego oddziału, których policja nie zdołała złapać, przeszli
                  wyżej – do drugiego oddziału i tam ponownie zaczęli się barykadować. Otwarte
                  drzwi zastawiono do połowy wysokości barykadą z mebli. Przez otwartą połowę
                  robotnicy wyrzucali na nadchodzących policjantów listwy od szaf, nogi od łóżek,
                  szaf i stołów.



                                                   *


                     Szolem stał na górze, w zabarykadowanych drzwiach, i wraz z towarzyszami
                  rzucał w kierunku schodów wszystko, co mu podawano. Nie był zdenerwowa-
                  ny ani też ogarnięty jakimś szczególnym zapałem do walki. Ale upór, który go
                  ogarnął, powodował, że czuł się dobrze. Z pewnością wiedział, że nie stoi na
                  barykadzie rewolucyjnej, podobnie jak i inni o tym wiedzieli, ale mimo to wszyscy
                  byli w podniosłych nastrojach. W tym momencie zapomniał nawet o głodzie,
                  o chorym ojcu. Rzucanie kawałków połamanych mebli wyzwoliło coś w jego
                  wnętrzu. Ręce wypełniały podwójną misję – stare meble, które przyniesiono
                  tu z opuszczonych domów, aby przerobić je na nowe dla Niemców, wydawały
                  się wdzięczne za to, że się je niszczy. A i meble zrobione z nowego drewna
                  również sprawiały wrażenie zadowolonych. Drewno bratało się z drewnem.
                  Drewno z drewnem dokonywało słodkiej zemsty, ponieważ komisarz policji,
                  który wydawał rozkazy po niemiecku, nie był Żydem, Żydami nie byli również
                  jego policjanci z Überfallkommando. W oczach Szolema i jego towarzyszy był
                  to Niemiec. A z Niemcem, który miał tak znaną i konkretną twarz, dobrze było
                  się bić. Na takim osiągalnym, konkretnym Niemcu łatwo było wyładować gorycz
                  i nienawiść żywioną do niewidzialnego, czarnego diabła, którego obecność
                  się czuło, który trzymał życie wszystkich w swojej czarnej łapie. Robotnicy do-
                  brze wiedzieli, że nie mogą zwyciężyć. A jednak triumfowali – w tej oto chwili
                  zemsty.                                                              295
   292   293   294   295   296   297   298   299   300   301   302