Page 295 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 295
Odrobinę drewna… moi domownicy zamarzają. Kilka szczap?
– Jasne… jasne – wydukał Samuel, uwalniając się z uścisku trzymającej go
ręki, po czym uciekł.
W przedpokoju Prezesa natknął się na komisarzy i kierowników resortu
kapeluszników, krawców i szpitali. Wiedział, że ci ludzie mają te same problemy
co on, unikał więc przebywania z nimi. Przepchnął się do sekretariatu i kazał
zameldować swoje przybycie. Po chwili był w biurze Rumkowskiego.
Mordechaj Chaim Rumkowski popijał herbatę z cytryną, siorbiąc ją głośnymi,
dużymi łykami i wzdychając po każdym z nich. Wyglądał na spokojnego. Jeśli
w jego oczach lśniło zdenerwowanie, było to raczej zdenerwowanie podnieconego
gracza, który wie, że zwycięstwo jest po jego stronie.
– Po co przyszedłeś? – odsunął szklankę i szybko otarł wilgotne usta. W jego
głosie słychać było wyrzut.
Samuel, nieproszony, opuścił się na krzesło przy biurku i zastygł sparaliżowany,
bezsilny. – Musi pan coś zrobić, panie Prezesie – wykrztusił.
Prezes podniósł się. – A ty już zrobiłeś swoje? Kiedyś ci powiedziałem i po-
wtarzam raz jeszcze, Cukerman, abyś wiedział, jak postępować. Powierzyłem ci
moje fabryki, żebyś mi pomagał, a nie odwrotnie. Po to cię trzymam, rozumiesz?
– Dlaczego nie przyjmie pan ich delegatów? – zapytał Samuel tonem zbitego
dziecka.
– Dlaczego? Bo nie chcę. Nie uznaję żadnych delegatów. Nie bawię się
w przedwojenne dziwactwa. Tutaj nikt nie będzie mnie pouczał. Ja tutaj rządzę!
Tobie, Cukerman, nie muszę tego wbijać do głowy, co?
Samuel był jednak uparty: – Ale dlaczego?
– Przestań zadawać głupie pytania! – Prezes tym razem poderwał się z krzesła
i stanął nad Samuelem, spoglądając na niego przez szkła okularów. – Czy ja pytam
się Niemców, dlaczego? Czego chcesz? Mam pozwolić tej hołocie przejąć władzę
nad gettem? Ja ponoszę odpowiedzialność! Ja sam! I wiem, co robię. Nawet,
jeśli będą ofiary, to nie ustąpię o włos. Trzeba rozpocząć pracę! Natychmiast!
A ty teraz wracaj i zmuś ich do pracy! – Samuel wstał. Wszystko w nim stępiało,
jakby jego myśli zostały zablokowane. Istniał tylko jeden głos. Głos Prezesa: –
Idź i powiedz im, że wezwę Gestapo. Idź i powiedz im to! – W tym momencie
twarz Prezesa nieoczekiwanie rozpogodziła się, a jego głos zmiękł. – A jeśli
faktycznie nie będziesz mógł dać sobie rady, zadzwoń po policję. Zrozumiano?
– otępienie sparaliżowało Samuelowi nogi. Nie zdejmował wzroku z Prezesa,
który przemawiał do niego już niemal po ojcowsku: – Co tak na mnie patrzysz?
Powiedziałem ci, że wszystko biorę na siebie. Ech, Cukerman, nigdy bym nie
pomyślał, że jeszcze się będę z tobą cackał. Wiedz, że człowiek, gdziekolwiek by
się znalazł, powinien stać twardo na ziemi, a nie – jedna noga tu, a druga tam.
Trzeba wiedzieć, czego się chce. Tak jak na przykład ja. Chcę uratować łódzkich
Żydów i zrobię to za ich zgodą lub wbrew ich woli. A ty mi pomożesz. – Popychał
Samuela w kierunku drzwi. – A jeśli już pytasz, to cóż mi szkodzi odpowiedzieć. 293