Page 296 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 296

Chleb, który zabieram robotnikom, chcę rozdzielić pomiędzy całą ludność. Nie
               ma dla mnie ludzi uprzywilejowanych, i powiedz to także im, kierownikom, którzy
               czekają za drzwiami. Powiedz, że ja poleciłem wracać i zaprowadzić porządek.
               Szybko. Tylko tyle potrafią – brać talony i żyć beztrosko! Chcą konferować, in-
               terweniować! Kto jeszcze raz przyjdzie do mnie z interwencją, dostanie w gębę.
               Wyjdź i powiedz im to.
                  Gdy tylko Samuel wyszedł z gabinetu Prezesa, podbiegł do telefonu sekretarki
               i polecił połączyć się z policją.
                  W drodze powrotnej już nie biegł. Szedł dużymi, pewnymi krokami. Oficerki
               nie były już ciężkie. Po drodze skręcił do dwóch mniejszych resortów stolarskich.
               Tam już było po wszystkim. Policja już wypędziła robotników na ulicę.
                  W jego ulubionym resorcie robotnicy wciąż jeszcze byli zgromadzeni w hali.
               Czekano na niego. Gdy tylko wszedł, utworzono przed nim szpaler i przepuszczono
               do skrzyni-trybuny. I znowu stał wywyższony naprzeciw setek oczu – Robotnicy!
               – zaczął bez wstępu. – Domagam się, abyście przystąpili do pracy! – Ledwo
               zdołał zakończyć zdanie, gdy zerwał się szum. Pojawiły się te same okrzyki. Tym
               razem odważył się przekrzyczeć hałas. To jego otępienie przydało mu siły. Pod-
               niósł obie pięści i zagrzmiał: – Żądania zostały odrzucone! Prezes nie dopuści
               do żadnej interwencji! Jesteśmy w getcie! Pracujemy dla Niemca! Pracujemy dla
               Wehrmachtu i jakikolwiek strajk jest aktem sabotażu! – Dobrze czuł, że przez
               niego krzyczy Prezes. Nic go to nie obchodziło. Wręcz przeciwnie. Szukał w głowie
               słów, które jeszcze lepiej naśladowałyby Rumkowskiego. – Daję wam dziesięć
               minut! – Rzucił pospieszne spojrzenie na zegar i powtórzył: – Za dziesięć minut
               widzę was wszystkich przy warsztatach. To rozkaz! – Zeskoczył ze skrzyni i nie
               zważając na nikogo, udał się do biura.
                  Doszedł go śpiew z hali. Na początku był cichy i chaotyczny. Ale wkrótce roz-
               rósł się i zamienił w głos ze stu gardeł. Śpiew wzbudził w Samuelu wściekłość
               – z powodu uporu strajkujących. Teraz Samuel wiedział już, gdzie jest, i czuł,
               że stoi na swoim miejscu pewnie, na obu nogach. Ponownie wezwał policję
               i zadzwonił do Prezesa, ponieważ śpiew zaczął się mieszać z tupotem trepów,
               stukotem i hałasem rozwalanych mebli. Wydawało się, że lada chwila zachwieją
               się fundamenty budynku.
                  W końcu zobaczył przez okno policję wkraczającą na podwórze w uporząd-
               kowanych szeregach. Rozpoznał komisarza i zrozumiał, że nie jest to zwykły
               oddział policyjny, lecz że to Überfallkommando przybyło zlikwidować strajk.
               Policjanci ustawili się na podwórku. Komisarz postawił ich przed akcją na bacz-
               ność, zarządził musztrę, wydał rozkazy. Samuel z trudem oddychał. Poczuł, że
               nie wytrzyma dłużej tego stanu, więc prosił w duchu, aby wszystko zakończyło
               się jak najszybciej.
                  Skrzypienie mebli przewiercało jego mózg. Coś gdzieś przesuwano i łamano,
               czymś stukano, piłowano. To robotnicy budowali barykady – a Samuelowi zda-
         294   wało się, że budują je na nim, że okrążają go ogrodzeniem z mebli, z drewna,
   291   292   293   294   295   296   297   298   299   300   301