Page 293 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 293

Samuel stał zmieszany. Prosty czeladnik stolarski miał władzę nad tłumem, a on
                  czuł się jeszcze bardziej bezradny. Nie, nie była to bezradność, której źródłem
                  jest zazdrość. Odczuwał bezradność obcego pomiędzy obcymi. Zebrani tutaj nie
                  byli jego braćmi. Należeli do nieznanej rasy, której języka nie rozumiał.
                     Spokojny i opanowany głos Isroela dochodził do jego uszu: – Nie ruszymy
                  się z resortu dopóki pan, panie Cukerman, i Prezes nie przyjmiecie naszych de-
                  legatów i nie wysłuchacie naszych żądań. Ogłaszamy strajk okupacyjny – od tej
                  chwili.
                     – Przeciw komu?! – wybuchnął Samuel bezradnym gniewem. – Protestujecie
                  przeciw temu, że jesteśmy zamknięci w getcie?! Przecież wszyscy, z Prezesem
                  na czele, jesteśmy w rękach Niemca!
                     Jego głos się załamał. Tam, na środku sali, Isroel uśmiechał się z wyższością:
                  – A może pan, panie Cukerman, pójdzie do Prezesa i przypomni mu o tym! Nam
                  nie musi pan tego mówić. Raczej proszę go tu przyprowadzić! Niech przyjdzie
                  rozmówić się z naszymi delegatami.
                     – Jasne, że pójdę! – wykrzyknął Samuel nieoczekiwanie dla siebie samego. –
                  Idę do Prezesa! – to mówiąc, zeskoczył ze skrzyni i nie patrząc na nikogo, zaczął
                  przepychać się przez tłum, po czym wyszedł z hali.
                     Był już w ramionach mrozu i wiatru, ale nie czuł zimna, choć miał na sobie
                  tylko marynarkę. Coś gryzło go w środku: „Kim jestem?” Serce w nim łomota-
                  ło. „Czy jestem chłopcem na posyłki tego młodego stolarza? Jego gońcem do
                  Rumkowskiego? Czy w ogóle jestem takim chłopczykiem, który biega do ojca
                  po to, aby ten się za nim ujął i wstawił? Chłopczykiem… chłopczykiem…, który
                  został obrażony, zawstydzony i stracił ducha walki…” – takie myśli, gorączkowe
                  i urywane, przepływały przez jego umysł. Bieg, niespokojne bicie serca, przery-
                  wały je i dzieliły na kawałki.
                     W jego wyobraźni pojawiła się głowa Prezesa. Zobaczył siebie rozmawiającego
                  z nim i poczuł, że pęka na pół. Jedna część posłusznie, po synowsku, przyrzeka
                  słuchać opiekuna, pomóc mu w ujarzmieniu rozszalałych, głodnych mar – tłumu.
                  A druga jego część przemawia w imieniu setek, które czekają w holu fabryki. Ta
                  druga żebrze u Prezesa, aby nie zabierać robotnikom dodatkowych kawałków
                  chleba, aby wysłuchać protestujących i pertraktować z ich przedstawicielami.
                  A pomiędzy tymi dwiema rozdartymi częściami – gdzie był on sam? Czy rozpadł
                  się w pył? Biegnąc, dziwił się, że tak biegnie. Że przemieszcza się w takim osza-
                  lałym tempie, tak błyskawicznie, jak jeszcze nigdy w życiu nie biegł do nikogo.
                  „Dla kogo i po co?” – zadawał sobie pytanie i sam na nie odpowiadał: „Dla siebie
                  samego, dla swojego własnego utrzymania, dla swojego spokoju… dla siebie…
                  siebie!!!” – Ale kto to był ten „ja”? Gdzie on był? Czy to na pewno on tak walczył
                  i tak się rwał? Czy to był prawdziwy sens? Biegnąc, zauważył na murze hasło
                  napisane kredą: „Śmierć Prezesowi!” Coś w nim zaniosło się żałosnym śmie-
                  chem. Jakiś głos w nim krzyczał: „Śmierć Samuelowi! Śmierć Cukermanowi!”
                  Powietrze wypełniło się donośnym krakaniem. Podniósł głowę. Chmara wron   291
   288   289   290   291   292   293   294   295   296   297   298