Page 289 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 289

grzechem? Pragnął wewnętrznego spokoju i bezpieczeństwa, co osiągał jedynie
                  dzięki swojej współpracy z Prezesem.
                     Ostatnio duży wpływ na krytyczny stosunek Samuela do Prezesa miał również
                  ideał syjonistyczny – pasja, która dopadła go nagle, niemal wbrew jego woli,
                  dając mu zupełnie inny rodzaj oparcia. Państwo Izrael już nie było rozwiąza-
                  niem jedynie dla głodujących żydowskich mas. Było też rozwiązaniem dla niego
                  samego, Samuela. Polska już nie była jego ojczyzną, a Łódź przestała być jego
                  rodzinnym miastem. Został wykorzeniony z tej oto ziemi, przesadzono go do ziemi
                  żydowskiej, do domu jego narodu – domu wciąż niepewnego, będącego źródłem
                  bólu, któremu na imię getto. Ale w wyobraźni już widział swoje przenosiny na
                  wytęsknioną ziemię, która go uleczy i uzdrowi. Myśl syjonistyczna stała się jego
                  idée fix, wybawieniem, melodią przyszłości. Bawił się nią podczas bezsennych
                  nocy czy też siedząc na dole, w piwnicy, przy radioodbiorniku. Dzięki tej myśli
                  czuł swoją godność i mógł się przeciwstawiać Niemcowi.
                     Ale jako syjonista również po raz pierwszy poczuł swoją przynależność do ogółu.
                  A ta przynależność zobowiązywała do czegoś – już, teraz. To ona zniechęcała
                  Samuela do Prezesa i zbliżała do robotników w resorcie. Ona powodowała, że
                  czuł się niekomfortowo jako gettowa gruba ryba, ona nie pozwoliła mu zareago-
                  wać na strajk w resorcie stolarskim w ten sam sposób, w jaki kiedyś reagował
                  w swojej fabryce. To napełniło go niepokojem, przygnębieniem i spowodowało,
                  że dziś jego krok do pracy był niepewny.
                     O, jakże tęsknił do swojej naturalnej, wrodzonej pogody ducha! Jakże de-
                  nerwowało go to, że wszystko, od czego starał się uciec przez cały ten czas,
                  powracało do niego ze zdwojoną siłą! Nienawidził robotników za przerzucanie
                  na niego swoich problemów. Czuł niechęć do Prezesa za brak woli zlikwidowania
                  tych problemów. Jednocześnie nienawidził też siebie samego – za pragnie-
                  nie ucieczki od tych problemów, za niechęć do samodzielnego myślenia, za
                  przemianę, jakiej uległ przez ten rok w getcie, za odsunięcie się od Matyldy,
                  za mur, jaki wyrósł pomiędzy nim i jego córką Bellą, za to, że nie myślał już
                  o książce o Żydach w Łodzi, do pisania której się kiedyś zbierał. A jednak
                  nie widział przed sobą innego wyjścia, jak tylko zaakceptować taki rodzaj ży-
                  cia i trzymać się Prezesa, dzięki czemu będzie mógł doczekać wybawienia
                  – jutra.
                     Naciągnął futrzaną czapkę głębiej na oczy i wsunął ręce do kieszeni. Naprzeciw
                  niego jechał wózek z trupami. Pomyślał, że głód i zimno sprzymierzyły się w celu
                  zdziesiątkowania ludności, i Niemiec nawet nie musi przykładać do tego ręki. Przez
                  chwilę próbował sobie wyobrazić, jak człowiek umiera nie z powodu choroby, lecz
                  po prostu z głodu, albo jak zamarza na śmierć. Od tych dziwacznych rozmyślań
                  zrobiło mu się jeszcze zimniej. Zorientował się, że patrzy na plakaty zawieszone
                  na płotach i murach. Jeden z nich informował o przydziale żywności na kolejne
                  dziesięć dni. Zatrzymał się, aby zobaczyć, jak wielkie będą racje mięsa. Mimo
                  dodatkowych talonów, które dostawał, cierpiał na niekontrolowany głód mięsa   287
   284   285   286   287   288   289   290   291   292   293   294