Page 275 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 275

Tak, początkowo Prezes obawiał się go trochę. Powierzył mu wysokie stanowisko
                  z powodu jego oddania, ale miał wątpliwości, czy Cukerman utrzyma wszystko
                  silną ręką. Czy nie da sobie wejść na głowę majstrom i robotnikom. Dlatego
                  długo go obserwował, aż ocenił, że wyszedł na ludzi i stał się zdyscyplinowany.
                  Przyjemnie było spędzać z nim czas. Jego nastrój, dobre samopoczucie po pro-
                  stu udzielało się innym. Prezes gratulował sobie pedagogicznego triumfu, który
                  czasem wydawał mu się triumfem nad samym Cukermanem.
                     Prezes wyjął „cebulę” aby spojrzeć, która godzina, gdy pojawił się przed nim
                  rześki i rumiany Herr Schatten. Twarz Rumkowskiego pojaśniała. Jak zdrowo
                  wyglądał ów młodzian, jakie miał świeżutkie policzki! – Mróz pali na dworze, co
                  Schatten? – Rumkowski zaprosił go gestem ręki, aby usiadł na sofie.
                     Schattena za bardzo jednak rozpierała energia, by mógł usiedzieć. – Ich habe
                  es gerne… das Wetter  – roześmiał się dwoma rzędami mocnych zębów. – Ein
                                    16
                                                           17
                  gesundes Wetter… macht die Zirkulation besser . – Prezes przeniósł się na
                  sofę, nie z powodu zmęczenia, ale dlatego, że tak było mu wygodniej przyglą-
                  dać się młodzieńcowi, który spacerował po pokoju. Chłopak trzymał obie ręce
                  w kieszeniach bryczesów, głowę o krótkich, uczesanych blond włosach zadzierał
                  do góry. Przyjemnie było patrzeć na to wysportowane ciało, zgrabne, wciśnięte
                  w elegancki strój myśliwski. Zazdrościł mu, po ojcowsku pokochał. Herr Schatten,
                  mijając rozgrzany w kącie pokoju piec szamotowy, pomachał dłonią przy twarzy
                  i rozpiął dopasowaną marynarkę myśliwską. – Co pan tak pali, panie Prezesie?
                  – Siła, która go wypełniała, biła z różowych policzków i czoła, wciąż spieczonych
                  mrozem. Podwinął poły marynarki i włożył ręce do kieszeni. Ciemny krawat na
                  jego brunatnej koszuli przecinał pasem zdrową, wypiętą klatkę piersiową: – Ani
                  trochę świeżego powietrza – kręcił głową. – Jak pan to wytrzymuje, panie Pre-
                  zesie? – Podszedł do okna, odsunął zasłonę i skrzywił się.
                     Prezes zachichotał z miną winowajcy. – Myślisz sobie, Schatten, że jestem
                  młodzieniaszkiem? Raczej starym Żydem.
                     – Niech pan da spokój, panie Prezesie – roześmiał się Schatten. – Sie haben
                                                            18
                  junges Blut… Wir wissen es doch beide, nicht war?  – Przystanął przed starym
                  z rozstawionymi nogami, wciąż trzymając ręce w kieszeniach. – Ich habe auch
                  etwas für Sie…  – nachylił się do niego. – Wszystko przygotowane. Sofort zum
                              19
                  Haben. Die Sache ist nur… sie ist ein bisschen zu mager . Nawet dla pana zbyt
                                                                20


                  16    Lubię taką pogodę (niem.).
                  17    Zdrowa pogoda… poprawia krążenie krwi (niem.).
                  18    Ma pan młodą krew… Wiemy o tym obaj, prawda? (niem.).
                  19    Mam coś dla pana…(niem.).
                  20    Do wzięcia od zaraz. Tylko że ta rzecz jest… ona jest troszeczkę za chuda (niem.).  273
   270   271   272   273   274   275   276   277   278   279   280