Page 280 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 280

Wieczór okazał się wielkim sukcesem. Prezes był w jak najlepszym nastroju.
               Już na początku zebrał wszystkich gości i wygłosił długą mowę, w której wyka-
               zał, że on, tak jak oni, ma wszelkie powody, by bawić się tej nocy, bowiem getto
               chodzi jak w zegarku. Ponieważ przychodzą zamówienia na pracę, on zaś pla-
               nuje otworzyć jeszcze takie a takie resorty. Dobrodusznie podzielił się planami
               wydawania gettowej gazety i zorganizowania hotelu – rodzaju pensjonatu, gdzie
               każdy z zasłużonych mógłby spędzić urlop. Wszystko, co powiedział, przyjęto
               okrzykami „Hura!” i „Niech żyje nasz Prezes!”. Zaśpiewano mu „Sto lat” i wypito
               „Lechaim za prezesa Chaima!”
                  Rumkowski, jak miał w naturze, nie pił zbyt wiele, ale upajała go satysfakcja,
               że piją pozostali. Nie wystarczyło mu, że służące podały poczęstunek – sam
               kręcił się wśród gości, jak zwykło się robić w bogatych domach, i doglądał, czy
               każdy ma coś do jedzenia i z kim się napić.
                  Pan Zybert, który ze swoją drobną, niską figurą wyglądał w wysokich buciorach
               bardzo komicznie, leżał wyciągnięty na sofie i wstawiony opowiadał smakowite
               żarty. Towarzystwo wokół niego tarzało się ze śmiechu. Jednakże Prezes przy-
               słuchiwał się tylko jednym uchem. Nie miał cierpliwości wysłuchiwać żartu do
               końca. Śmiał się też tylko trochę, chociaż z tamtego kąta pokoju dobiegał gromki
               śmiech. Nie był pewien koszerności żartów Zyberta. Bardzo chciał, by ton zabawy
               był należyty, aby utrzymywał arystokratyczny, szacowny poziom, odpowiadający
               zarówno jemu, jak i szwagierce, żonie Józefa, którą lud nazywał „księżną Heleną”.
                  Samuel Cukerman nie trzymał z gośćmi otaczającymi Zyberta. Zajęty był grupą
               biuralistek pracujących w najróżniejszych urzędach, będących na „ty” z tym czy
               owym kierownikiem, który, oprócz żony, zabrał je też na zabawę. Samuel tańczył
               to z jedną, to z drugą, wymieniając partnerki z Herr Schattenem. Nie odstawał
               w tańcu od młodzieńca, rumiane i pijane dziewczęta dobijały się do niego. Był
               starszy od wysportowanego Schattena, ale miał w sobie figlarny wdzięk, pocią-
               gającą młodzieńczość, przed którą trudno było się obronić.
                  Przy patefonie siedziała Matylda. Gdy tylko weszła do pokoju i zobaczyła
               patefon, przypadła do niego i nie chciała się oderwać. Na początek nastawiła
               bardzo drogą jej sercu płytę – motyw, który najwyraźniej zdenerwował Samu-
               ela. Podał żonie kilka kieliszków wódki i kazał nastawić coś żywego. Już pijana
               wyszukiwała płyty z coraz weselszymi, żywiołowymi tańcami. Śmiała się w głos,
               wodziła wzrokiem za tańczącym Samuelem i od czasu do czasu wkładała okrągłą,
               tłustą twarz w tubę patefonu, jakby pragnęła ucałować dźwięki.
                  Po północy, po złożeniu noworocznych życzeń, nikt już nie miał zamiaru sie-
               dzieć i przysłuchiwać się żartom Zyberta. Wszyscy tańczyli, kręcąc się w oczach
               Matyldy razem ze ścianami, podłogą i sufitem – oraz żywiołowym, zawrotnym
               wirem. W środku tego wiru Samuel prowadził w walcu szczupłą, gibką dziewczy-
               nę. Matyldzie widok ten wydał się tak komiczny, że nie potrafiła powstrzymać
               krztuszącego śmiechu. Czuła się beztrosko i bezboleśnie. Błagała, by ta noc
         278   nigdy się nie kończyła.
   275   276   277   278   279   280   281   282   283   284   285