Page 278 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 278

Ostrożnie położył rękę na drobnej piersi. – Mnie?
                  – Chcę coś zjeść…
                  Podrapał się po głowie i rozejrzał z zakłopotaniem. Wpadł nagle na pomysł
               i otworzył szufladę stolika nocnego. – Proszę, zjedz trochę czekolady! – Porwała
               mu ją z ręki. Nie wiedział, kiedy i w jaki sposób zniknęła cała podana tabliczka.
               Brązowa ślina osiadła na jej wargach. Przysunął się do niej jeszcze bliżej: – Nie
               boisz się teraz, co? Powiedz dziecko, powiedz… – prosił.
                  – Nie mam już nikogo poza panem, panie Prezesie – jej usta poruszały się jak
               usta lalki. Z bliska mógł ujrzeć perłową biel jej zębów otoczoną resztkami czeko-
               lady. Tak bardzo chciał zobaczyć ją śmiejącą się tymi właśnie białymi, jasnymi,
               wabiąco rozbłyskającymi perełkami w brunatnej, słodkiej ramie. Ale był cierpliwy.
                  – W jaki sposób znalazł cię Herr Schatten? – Delikatnie, pomału przesuwał
               dłonią po jej plecach.
                  – Wyciągnął mnie z kolejki… Powiedział, że ma dla mnie pracę. Napisał
               wszystko i kazał mi przyjść wieczorem do swojego mieszkania.
                  – Nu?
                  – Dał mi dwie kromki chleba z masłem i kawałkiem kiełbasy… Potem zapytał
               mnie, czy chcę pana zobaczyć, panie Prezesie. Odpowiedziałam, że tak…
                  Objął ją i oparł o swoje kolana. Leżała w jego ramionach umęczona i pod-
               dana. Złote warkocze zwisały z jego kolan niczym dwa świetliste węże. Czuł, że
               byłby w stanie oddać bardzo wiele za błysk zadowolenia w jej oczach. Przyłożył
               szorstki policzek do jej twarzy. – U mnie niczego ci nie zabraknie, dziecko złote
               – wyszeptał. – Twoja męka dobiegła końca. Wyleczę cię. Wzmocnię. Popatrz na
               mnie, dziecko… – Popatrzyła. – Słyszałaś, co powiedziałem? – Pokiwała głową.
               – Rozkwitniesz mi w dłoniach… Jak bez. – Całował jej policzek, czoło i wargi: –
               Ano, co takiego ci powiedziałem? – Wesoło, delikatnie dotknął palcem jej ust.
                  – Dobiegła końca… – poruszyła wargami jak lalka.
                  – Tak – cieszył się. – Obejmij mnie więc obiema rączkami, właśnie tak, i ob-
               darz małym uśmiechem. Chcę zobaczyć twoje ząbki.
                  Zajaśniała mu przed oczami biel dwóch rzędów zębów w słodkich, brunat-
               nych kącikach ust. Wpił się w nie. Gdy w końcu odsunął usta od jej ust, wciąż
               się uśmiechała.
                  – Jeszcze… – szeptała. – Kawałeczek czekolady…



                                                 *


                  Ostatnia noc 1940 roku była mroźna i ciemna. Księżyc nie świecił, niebo
               zaciągnęły ciężkie chmury, zlewając się z czernią powietrza i ziemi. Wyglądało
               to tak, jakby pokryte śniegiem domy zamarzły w czerni. Lodowaty wiatr hulał
         276   po ulicach, podrywał pokryte lodem dachy i płoty, jak gdyby chciał je wydobyć
   273   274   275   276   277   278   279   280   281   282   283