Page 266 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 266
nie Józefie, jak mówili wszyscy inni. – A co tam słychać? – Mordechaj Chaim
założył białą serwetkę pod szyję.
Józef zabrał się do jedzenia: – Wszystko w porządku.
– Chodzi jak w zegarku, co?
Józef uśmiechnął się pełnymi ustami. Nie był szczególnie rozmowny, Mordechaj
Chaim cenił to w nim. Nie przepadał za rozgadanymi ludźmi. Jednak podczas
spotkań z bratem, pomiędzy jedną chwilą milczenia a drugą, jednym posiłkiem
a drugim, lubił sobie trochę pogadać.
Przemilczeli siekaną wątróbkę i barszcz z ziemniakami. Barszcz był ulubioną
potrawą Mordechaja Chaima jeszcze sprzed wojny, nie potrzebował przy nim
rozmawiać. Jednak gdy podano befsztyk, a sztuczne zęby pana Rumkowskiego
zdążyły się zmęczyć przeżuwaniem i prosiły o chwilę przerwy, poweselały, zwrócił
się do brata: – Popatrz tylko, mam iście prorocki rozum – podsunął rękę z nożem
do czoła. – Podpowiada mi rzeczy, o których nie wie nikt w świecie, że się zdarzą.
Józef rozwarł lekko pełne usta: – Na przykład?
– Na przykład, że szwaby sami nie wiedzieli, czy getto się sprawdzi. Słyszysz?
Dopiero w październiku spostrzegli się, że nie dają rady. A ja? Ja wiedziałem. Oni,
szwaby, dopiero wówczas zaczęli ustanawiać resorty i placówki. Ale ja powiedzia-
łem: Getto będzie pracować i z pracy będzie żyć. I tak jest, braciszku. Gdybyż
mnie tylko nasi potrafili zrozumieć. Ale nie bój się. Kiedyś podziękują mi za getto.
Nie jest to może raj, ale schronią się tu przed bombami i innymi przekleństwami.
– Tak to jest. – Józef zgodził się i pokiwał głową.
– Wszyscy krzyczeli, że getto nie będzie miało bazy finansowej – ciągnął Cha-
im. – No i co, nie ma? Ha? Kto wpadł na pomysł wprowadzenia waluty getta, jak
myślisz? Burmistrz? Prezydent rejencji? Bank Rzeszy? Z tej oto główki to wyszło!
– Rumkowski znowu podniósł dłoń z nożem do czoła. – Zatwierdzili tylko to, co
sam wymyśliłem. Udało się zarobić pięć milionów marek, wyciągnąć wszystkie
pieniądze z żydowskich skarpet. Nieszczęście? Przecież mają papierki. Na co im
pieniądze? Potrzebują jeść. A jeśli mnie zapytasz, odpowiem, że to też ma swoją
wartość. Ratuje honor. Nasze własne, żydowskie pieniądze. Jak w prawdziwym
państwie, z państwową kasą. I będzie jak w prawdziwym państwie. Gdy tylko
ruszy robota, jakoś pójdzie. U mnie w getcie nikt z głodu nie umrze.
– Oprócz tych, którzy już pomarli – mrugnął wstawiony Józef.
– Nu, czy to moja wina? – skrzywił się Mordechaj Chaim. – Czy muszę tłu-
maczyć i tobie, że dałem, ile mogłem? Za moimi plecami odbywa się kradzież.
Otaczają mnie szumowiny. To jest dopiero nieszczęście. Ale i to się skończy.
Wyplenię ich, oddam Kripo, ześlę precz. U mnie będą panować prawo i spra-
wiedliwość. Jeszcze zobaczysz!
Józef wypił kolejny kieliszek i leniwie podsunął sobie talerzyk z cymesem
marchwiowym. – Wiem, że masz dobre intencje.
– Oczywiście, że mam! – Mordechaj Chaim zmierzył wzrokiem własny talerzyk
264 cymesu, lśniący barwnie i apetycznie. Odsunął go od siebie. Był zbyt syty. – Her-