Page 263 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 263

Jednak dyscyplina to dyscyplina. Trzeba było się strzec, folgowanie kaprysom
                  nie prowadziło do niczego dobrego. Zastanawiał się, czy nie byłoby mu wygod-
                  niej chwycić pantofel i uderzyć nim kilka razy, a wówczas z drugiej strony drzwi
                  przyszedłby adiutant i pomógł mu wyleźć ze śliskiej wanny. Nigdy jednak tego
                  nie robił i teraz też nie zamierzał. Mężczyzna taki jak on nie powinien pokazywać
                  się przed innym nago. To godziło w jego powagę.
                     Oparł się drżącymi, osłabionymi rękami o krawędzie wanny i ostrożnie podniósł
                  ciało z pełnej mydła wody. Wszedł na niebieski, puchowy dywanik z dwoma wy-
                  szytymi łabędziami i trzęsąc się z zimna założył okulary oraz przywdział szlafrok.
                  Szlafrok zrobiony był z czerwonego, ciepłego materiału, który przyjemnie otulał
                                                                         1
                  ciało. Wybrał go sobie, podobnie jak dywanik, w Verwertungstelle . Służyły mu
                  jako dekoracja rytuału mycia. Obwiązał się paskiem i stanął naprzeciw lustra
                  wiszącego na drzwiach łazienki.
                     Wyglądał majestatycznie w czerwonym szlafroku na niebieskim dywanie
                  z dwoma białymi łabędziami po bokach, białą głową, jasną jak łabędzi puch,
                  jedwabiście białymi brwiami, złoconymi okularami. Wielkie czoło, pokreślone
                  głębokimi zmarszczkami, przydawało jego postaci powagi, majestatu i patriar-
                  chalnej mądrości.
                     Wsunął stopy w pantofle, otworzył drzwi. Natychmiast pojawił się przed nim
                  wysoki, barczysty adiutant, jego cerber, czuwający przy nim dzień i noc. Masywna
                  twarz młodzieńca nie miała wyrazu. Była napięta, podobnie jak jego umunduro-
                  wane ciało. Zasalutował: – Kolacja gotowa, panie Prezesie. Pański brat już jest,
                  panie Prezesie! – Adiutant szedł za Rumkowskim i zatrzymał się przy sypialni. Gdy
                  tylko Prezes zniknął, młodzieniec utracił swoją sztywność i jak pantera skoczył
                  do kuchni. Otworzył szybko drzwi i zawołał: – Już się ubiera!
                     W kuchni zaczęła się bieganina. Wstawiano garnki do podgrzania. Dzwoniono
                  szklankami i zastawą. Sprzątaczka z wielką szczotką wybiegła doprowadzić do po-
                  rządku łazienkę. Druga pobiegła do jadalni przygotować stół. Tymczasem adiutant
                  spacerował pomiędzy kredensami i stołem, nachylając szerokie plecy nad rozsta-
                  wionymi półmiskami, próbując tego czy owego, podbierając tu i ówdzie i chowając
                  zdobycz do kieszeni. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Tu, w kuchni, jasne było,
                  że kto ma dostęp do półmiska, musi z niego jeść. Adiutant wytarł usta i poszedł
                  zająć miejsce przy drzwiach sypialni Prezesa. Teraz, gdy pokrzepił nieco serce,
                  mógł sobie poczekać na kolację, którą dostawał po tym, gdy podano już Prezesowi.
                     Przyszedł dokładnie na czas. Prezes, który uporał się już z krawatem, spie-
                  szył się. Komu jak komu, ale bratu nie lubił kazać na siebie czekać. Prawda,



                  1    Sortierungs und Verwertungstelle für Abfälle (Sortownia i Przerabianie Odpadków) – punkt sorto-
                     wania i likwidacji, w którym przeglądana była odzież i przedmioty odbierane Żydom. Rzeczy będące
                     w dobrym stanie zabierali Niemcy, większość wysyłano do Rzeszy, reszta pozostawała w getcie
                     do dyspozycji Przełożonego Starszeństwa Żydów.                    261
   258   259   260   261   262   263   264   265   266   267   268