Page 245 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 245

*



                     Tak się zdarzyło, że właśnie przez Szejndlę panna Diamant zaczęła odkry-
                  wać to, co zwykła nazywać „żydowską duszą”. Sama nie wiedziała, czym jest to
                  pojęcie, które w żaden sposób nie pozwala się zdefiniować, ale które wyraźnie
                  i jasno wskazuje na to, co specyficzne, jedyne w swoim rodzaju, co wyraża się
                  nawet w kalekiej mieszaninie jidysz i polskiego, jaką posługiwała się Szejndl,
                  w dziwnym używaniu przez nią powiedzonek, których znaczenie panna Diamant
                  bardziej przeczuwała niż rozumiała. Szejndl ściągnęła ją na ziemię i zbliżyła do
                  ludu. I właśnie ta ziemia getta, chociaż wciąż była odrzucająca, stała się jej bliż-
                  sza, bardziej domowa i w pewnym sensie – również bardziej święta i „biblijna”.
                     Nawet na stosunek panny Diamant do uczniów w klasie miała Szejndl pewien
                  wpływ. Kiedyś, chociaż wiedziała o ich problemach, starsza pani nie lubiła o nich
                  słuchać. Zawsze starała się wydobyć młodzież z gettowego nastroju, uciec wraz
                  z nimi od trosk i kłopotów. Dzisiaj już jej nie przeszkadzało, gdy codzienność
                  stawała się tematem rozmowy w klasie – poświęcała jej całą uwagę. Dzięki
                  temu nawiązała nie tylko nowy kontakt z uczniami, ale samo uczenie stało się
                  konkretniejsze, przyjemniejsze.
                     Teraz panna Diamant, wracając do domu ze szkoły i myśląc o minionych
                  dniach swojego życia, miała również oczy otwarte na życie, które pulsowało
                  dookoła niej. Na moście słyszała nie tylko stukanie swoich trepów. Docierały do
                  niej również inne dźwięki, które coraz intensywniej wybrzmiewały na schodach
                  wraz z uderzeniami drewna o drewno. Ze wszystkich stron słyszała mieszaninę
                  słów w brzydkim, nieznanym języku, który niepostrzeżenie przestał ranić uszy
                  i zaczął dźwięczeć wokół niej jak ciepła melodia. Nie zauważyła, gdy sama zaczęła
                  się nim niewprawnie posługiwać, ciesząc się, że ludzie rozumieją, czego chce.
                     Odkąd wyzdrowiała, widywała Szejndlę raczej rzadko. Dziewczyna lubiła przy-
                  chodzić, kiedy jej potrzebowano. Rzecz jasna, od czasu do czasu miała ochotę
                  nasycić się „uczonym” powietrzem w pokoju nauczycielki, lecz mogła to czynić
                  z progu i faktycznie w tym miejscu ich rozmowy stawały się coraz pełniejsze
                  treści i tajemnego porozumienia. Panna Diamant nie patrzyła już roztargniona
                  ponad ramieniem Szejndli, kiwając przy tym mechanicznie głową, gdy dziewczyna
                  coś mówiła. Teraz słuchała i zadawała pytania. Było tak, jakby zdobywała od
                  niej nową wiedzę, w której dziewczyna była ekspertem nie do zastąpienia przez
                  żadne książki.
                     Wdarcie się Szejndli w intymną przestrzeń jej pokoju pozostawiło ślad. Panna
                  Diamant już nie mogła się całkiem zamknąć – jakby drzwi zostały uchylone, uka-
                  zując wnętrze jej królestwa. Bella Cukerman i Rachela Ejbuszyc, jej uczennice,
                  które mieszkały na tym samym podwórzu, również wcześniej mogły składać
                  jej wizyty. Wtedy też przyjmowała je przyjaźnie. Ale czuła się z nimi niewygod-
                  nie. Dobrze wiedziała, że ich pytania dotyczące szkolnych lekcji były jedynie    243
   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249   250