Page 242 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 242

Czuła się tu, w tym pokoju, tak dobrze, jak kiedyś czuła się w pokoiku Frie-
               dego. Po tej niewielkiej krzątaninie zaczęło się jej wydawać, że ma również coś
               wspólnego z książkami na szafie, stosami zeszytów na stoliku, kałamarzem
               i czerwonymi ołówkami. Pomyślała, że to nieprawda, że nigdy nie chodziła do
               szkoły i nie potrafi napisać ani jednego słowa. Zdawało się jej, że w tym pokoju
               jest jakiś szczególny rodzaj powietrza – uczony. I wystarczy je wdychać, aby
               poczuć się mądrym i wykształconym. Więc wdychała je, rozglądając się w tym
               czasie po pokoju.
                  I tak rozglądając się, poczuła powiew na plecach, po czym zauważyła, że
               od okna ciągnie. Skoczyła, aby przyjrzeć się dokładnie, po czym usłyszała, jak
               wilgotne szyby drżą i dzwonią. Nad lufcikiem było kilka szpar, a w samym kącie
               brakowało kawałka szyby. Zanotowała w pamięci, że powinna przynieść trochę
               szmat do zatkania dziury. Zauważyła, że chora nie je. – Nakarmię panią – za-
               proponowała, siadając na brzegu lóżka. – Gdy człowiek jest chory, to ciężko
               mu nawet podnieść łyżkę. – Panna Diamant pozwoliła wyjąć sobie łyżkę z ręki,
               patrząc na Szejndlę mrugającymi, zdumionymi oczyma. – Umiem opiekować się
               chorymi. Jestem do tego stworzona – pochwaliła się Szejndl. Panna Diamant
               poświęciła się, posłusznie otwierając usta przy każdej łyżce. – Pani psorko, ty
               musisz szybko wyzdrowieć – Szejndl mówiła dalej, bo chora przypominała jej
               dziecko, które trzeba jakoś zagadywać, aby nie zauważyło, że je. – Wszyscy
               uczniowie czekają na panią…
                  Gdy to powiedziała, jej wzrok napotkał spojrzenie staruszki, a wtedy obie
               ujrzały w swoich oczach obraz zabłoconych, dziurawych butów. W tym momencie
               coś zaświtało w umyśle Szejndli, po czym dostrzegła w oczach nauczycielki, jak
               trzewiki zamieniają się w parę drewnianych trepów w rodzaju tych, jakie ostatnio
                                                            8
               stały się modne po tym, gdy otwarto „Holzshuheresort” . Szejndl nie była jeszcze
               pewna swego. Czy bowiem uchodzi, aby psorka założyła drewniane trepy? Nawet
               nie miała odwagi, aby ją o to zapytać. I poza tym, jakby to wyglądało, że ona,
               Szejndl, nosi skórzane buty, a psorka chodzi w drewniakach? Jednak myśl ta już
               w niej zakiełkowała. Szejndl mogłaby zdobyć trepy przy pomocy Walentina albo
               dzięki własnym znajomościom. Również pieniądze na nie jakoś by się znalazły.
                  Nagle podniosła się, zostawiając nauczycielkę z talerzem, po czym zamyślona
               wyszła z pokoju.
                  Wróciła wieczorem, nie zatrzymując się na progu w oczekiwaniu na zaproszenie.
               W jednej chwili znalazła się przy łóżku panny Diamant, a w jej dłoniach pojawiła
               się para drewnianych, białych trepów, które wyjęła z kwiecistej torby. – Pani
               psorko, jak ci się podobają?! – zagrzmiała swoim zachrypniętym, męskim głosem,
               a w tym samym czasie ciemna purpura rozlała się na jej twarzy, sięgając uszu.



               8    Autorce może chodzić o Hausschuhressort (Abteilung) – resort (wydział) obuwia domowego, gdzie
         240      wyrabiane były trepy i buty z filcu.
   237   238   239   240   241   242   243   244   245   246   247