Page 244 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 244
– Dopiero teraz posmakuje pani życia, pani psorko – zapracowana Szejndl
rozgadała się. – Mówią, że to najlepsza rzecz na śnieg i mróz. A one są duże.
Będzie se pani mogła owinąć stopy szmatami. No i co z tego, że stukają trochę
zbyt głośno? Pani zmartwienie? Jak stukają, to niech se stukają na zdrowie.
A przez to, że nie są zbyt piękne, to też nie będzie dziury w niebie. Dokąd to się
chadza w getcie? Na paradę? Aby tylko człowiek nie bał się mrozów. – Mówiła
szybko, jakby chciała przez to gadanie uwolnić się z nadmiernej radości. Nawet
nie zauważyła, że już nie mówi po polsku.
Lecz zauważyła to panna Diamant, dziwiąc się, że te chropowate, trzeszczące
słowa wypowiadane przez Szejndl zachrypniętym, męskim głosem, brzmią tak
miękko i serdecznie. Panna Diamant nie mogła pojąć, co się z nią dzieje. – Jo,
jo – przytakiwała, starając się naśladować dźwięk bałuckiego dialektu Szejndli.
Wsparła się na łokciu i zwróciła się w kierunku piecyka: – Jak się nazywasz,
dziecko?
Szejndl poprawiła ogień, po czym energicznie potrząsnęła głową: – Szejndl.
Ale jeśli pani psorka woli, to możesz do mnie mówić Szejna.
– Wiesz, Szejno, nie wyrzucimy tych starych trzewików. Są mi drogie, oczy-
ści się je i zatrzyma na lato, jeśli jeszcze będzie getto. A jutro pójdę do pracy
w nowych butach.
Szejndl już nad nią stała. – Pani nie będzie niemądra, pani psorko. Bardzo
przepraszam, ale jesteś rozpalona jak piec.
– Kilka szklanek kawy pomoże – uśmiechnęła się staruszka – zrobisz kawę?
– Najpierw pobiegnę po doktora. To zrobię. – Panna Diamant chwyciła dłoń
Szejndli, nie pozwalając jej odejść. Dopiero teraz starsza pani, ku swojemu wiel-
kiemu zdumieniu, ujrzała przed sobą twarz, która nie miała w sobie żadnego
podobieństwa do twarzy jej uczennic. Wisiała nad nią wymięta maska, świadec-
two wielu życiowych przeżyć. Ale oczy otoczone siecią zmarszczek miały młody
i ciepły wyraz. Panna Diamant w jednej chwili zapomniała o twarzy, wpatrując
się w te oczy: – Jesteś kochana.
Szejndl poczuła wzruszenie: – Pani psorka tak nie mówi.
– Masz spojrzenie dobrego anioła.
– Jestem z tych najniższych, pani psorko. Z tych upadłych.
– Jesteś perłą.
Szejndl zamyślona i uszczęśliwiona wykrzyknęła: – A teraz idę zawołać lekarza.
Im prędzej go wezwę, tym szybciej przyjdzie. – Skierowała się ku drzwiom. Ale
coś ją jeszcze powstrzymało, coś ważnego, co pasowało jedynie do tej chwili: –
Czy pani psorka chciałaby mnie uczyć? Trochę polskiego. Dawałabyś mi lekcje?
Jasne, że nie za darmo…
Panna Diamant objęła spojrzeniem postać Szejndli. Nie, Szejndl nie miała
w sobie niczego z jej uczennic. Była dorosła, była nawet starsza od niej, starej
panny Diamant. – Ty… lepiej naucz mnie jidysz… – wyszeptała.
242