Page 250 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 250

o Narodzinach greckiej tragedii Nietzschego . Najczęściej brała nauczycielkę
                                                    12
               na przesłuchanie, aby zobaczyć, jak panna Diamant zareaguje na jej interpre-
               tację problemów literackich widzianych przez pryzmat życia w getcie. Zdumiona
               zainteresowaniem nauczycielki, zrozumieniem, jakie wyczytała w jej spojrzeniu,
               podniecona wyrzucała z siebie słowa z intencją zniszczenia więzi pomiędzy nią
               a staruszką, która nigdy nie wydawała się głodna.
                  – Mój ojciec, panno Diamant, zrobił dzisiaj wagę ze sznurków połączonych
               z dwiema pokrywkami od pudełek. Po obu stronach kładzie się porcje chleba.
               Tata waży, odkrawa kromkę z kawałka po jednej stronie i kładzie ją po drugiej.
               Zdejmuje z drugiej i dokłada z powrotem na pierwszą. A my stoimy dookoła
               i patrzymy… jak jego ręce się trzęsą, jak wypatruje oczy, jak ślina napływa mu
               do ust. To takie chwile sprawiedliwości… – panna Diamant zazwyczaj nie odzy-
               wała się po takiej uwadze ze strony Racheli. Co miała powiedzieć? Ale już samo
               jej milczenie było powodem triumfu Racheli. Jej gniew był słuszny. Należały do
               różnych światów. Unikając wzroku panny Diamant, wędrowała oczyma po po-
               koju, widziała szerokie deski, duże odległości pomiędzy meblami. W jej oczach
               wszystko wyglądało tu jak ogród rajski – jeden człowiek w takiej przestrzeni.
               Myśl o rodzinie, która mieszka w kącie kuchni, jeszcze bardziej nastawiała ją
               przeciw nauczycielce. Więc wypowiadała takie słowa, jakby chciała się z nią
               drażnić. – A gdy chleb jest odważony, sądzi pani, że tak już zostaje? Dopiero
               po tym, gdy sprawiedliwości stało się zadość, rodzice dokładają nam, mnie
               i mojemu bratu, kromeczki ze swoich porcji. Oczywiście robią to tak, abyśmy nie
               widzieli. Jednak czy my tego nie widzimy? Trzydzieści deko chleba nie wygląda
               tak samo jak trzydzieści pięć. Wielokrotnie spostrzegam się dopiero na drugi,
               trzeci dzień. Widzę, że moja piętka nie maleje. Wie pani, co oni jeszcze robią?
               Zamieniają swój chleb z naszym. I robi to ojciec, który pożera ten chleb oczy-
               ma. Za każdym razem, kiedy go rozważa. Ja zaś udaję… – spojrzenie Racheli
               mimowolnie zatrzymało się na twarzy nauczycielki i pobiegło ku zmętniałemu
               błękitowi jej oczu, które roztapiały w niej gniew, obejmowały ją i czyniły bezbron-
               ną: – Kiedy się to skończy, panno Diamant? – pytała już dziecinnym głosem,
               zagubiona.
                  Rozległ się głos nauczycielki: – Doczekasz się, dziecko. Znowu będzie jak
               dawniej.
                  Jednak w dziewczynie rodził się nowy bunt: – Nie chcę, aby było jak dawniej!
                  – Było lepiej niż dzisiaj… jeśli chodzi o jedzenie… o wolność…
                  – Jeśli mam wyjść z getta, to chcę wyjść na inną wolność. Co pani sądzi, że
               przed wojną nie było ludzi, którzy głodowali? A mojemu ojcu, wydaje się pani,
               życie przychodziło tak lekko? Jeśli mam wyjść z getta, to chcę, aby urzeczywistnił



               12   F. Nietzsche, Narodziny tragedii, czyli hellenizm i pesymizm (1872), przeł. L. Staff, Mortkowicz,
         248      Warszawa (1907).
   245   246   247   248   249   250   251   252   253   254   255