Page 246 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 246

pretekstem, podobnie jak pretekstem było proponowanie pomocy. Nigdy nie
               przyjęła ich propozycji i konsekwentnie trzymała się swojej nauczycielskiej roli.
                  W czasie tych właśnie dni chętniej widywała dziewczynki u siebie, a one
               jakby zaraz to poczuły i zaczęły częściej wpadać, zdając się czekać na jej znak,
               kiedy będą mogły – jąkając się, rzucając urywane wyznania, splątane, gorące
               słowa – uwolnić się od ciężaru, który je przygniatał.
                  Dziewczętom wydawało się, że panna Diamant jest najodpowiedniejszą osobą,
               której bez skrępowania, bez zawstydzenia i powstrzymywania łez będą mogły
               wyjawić dręczący je niepokój i ból. Bo panna Diamant była bliska, a jednocześnie
               znajdowała się zupełnie poza obszarem ich splątanych dni. Mogły wprowadzić
               ją w krąg swoich rozważań, a ona i tak pozostawała na zewnątrz. Było tak, jak-
               by zwierzały się pamiętnikowi, czyli samym sobie. Ale ulga i ukojenie, których
               później doświadczały, były tego rodzaju, jakiego pamiętnik nie mógł zapewnić.
               Panna Diamant, przy swojej odrębności i bezosobowości, jakie w ich pojęciu ją
               charakteryzowały, jednocześnie miała uszy, w których rezonował ich głos, a także
               dwoje niebieskich, współczujących oczu, w których odbijały się ich spojrzenia
               pełne bólu. A bardziej niż czegokolwiek innego szukały wrażliwości, skupionej,
               współczującej uwagi, wczucia się innej duszy w ich dusze, dzięki czemu będą
               mogły się w niej przejrzeć. Dziewczyny czuły się tak, jakby rozbierały się przed
               lustrem, które przenika ich ciała, wchłania je w siebie – a jednak pozostawia je
               na zewnątrz, poza sobą. Rozkłada je, aby scalić, kruszy, aby wyrównać, przenika,
               aby rozjaśnić ich wewnętrzny blask.
                  Takim właśnie rodzajem lustra stała się panna Diamant dla swoich uczennic
               tamtej jesieni, która ją samą tak zmieniła. Prawda, zmiana w niej samej nie była
               radykalna i raczej nie dotyczyła sedna jej charakteru. Wszak jej nowe zainte-
               resowanie życiem, dostrzeganie codzienności było w końcu tylko przełożeniem
               jednej rzeczywistości na drugą – równie uduchowioną. Ponieważ ta odrobina
               prawdziwej gettowości, którą zaczęła pojmować, była jedynie błogosławioną
               miarą, która pozwoliła jej nawiązać z innymi kontakt, jakiego wcześniej nawiązać
               nie potrafiła. Ledwo wyczuwalna nić zawiązała się pomiędzy sednem konkretnej
               rzeczywistości a jej uduchowioną istotą. I dzięki temu zakończyła jej poczucie
               samotności. „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Ja jestem ty – ty jesteś ja!…”  –
                                                                              9
               spojrzeniem dodawała otuchy swoim uczennicom, aby cieszyły się jej bliskością.
                  Bella Cukerman zazwyczaj wpadała do pokoju nauczycielki z impetem. Tu,
               u panny Diamant, było jedyne miejsce, w którym porzucała swoją wstydliwość.
               Nie pytała, czy nauczycielka ma teraz czas i ochotę, aby się z nią spotkać. Za-
               sapana od biegu przez podwórze i po schodach, opadała na krzesełko, wsuwała
               palec do ust i zaczynała obgryzać paznokcie, brała wszystko, co znalazło się



               9    „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce” – to słowa Terencjusza z komedii Sam siebie karzący (Heauton
         244      timorumenos), które stały się głównym przesłaniem renesansu.
   241   242   243   244   245   246   247   248   249   250   251