Page 227 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 227

W chwili tej należało okazać wierność mężowi i wstawić się za rodziną. Los psa
                  i tak był przesądzony. – Mój Mietek ma zgodę na trzymanie Suni – splotła ręce
                  na piersi, jakby miała przysięgać. Naprawdę jednak miała ochotę zanieść się
                  śmiechem z powodu tej komicznej sceny, komicznego męża i komicznej, grubej,
                  rozkrzyczanej Matyldy. Skinęła głową grzecznie, jakby ktoś ją właśnie poprosił
                  do tańca.
                     Pozostało więc czekać na Mietka i Samuela. Matylda weszła do kuchni.
                  Kucharka Rejzl, która cały czas przyciskała ucho do drzwi, wróciła do szorowa-
                  nia. Zamiatając podłogę, od niechcenia wyszeptała: – Proszę jej na słowo nie
                                                                                  3
                  wierzyć, paniusiu. Jakie pozwolenie? Wiecie co, niszt gesztojgn, niszt geflojgn .
                     Wrócili w tym samym momencie: Samuel, Mietek, a także Dziunia, która
                  mieszkała w hachszarze na Marysinie, a wieczorami wpadała do domu, aby
                  zobaczyć się ze wszystkimi. W mieszkaniu zaczął się ruch. Zza zamkniętych
                  drzwi dawało się słyszeć nerwowe kłótnie, wymianę zdań – złośliwą i gorzką,
                  przemyślaną i ostrożną, przerywaną okrzykami i nagłym milczeniem. Ponad
                  rozmowami unosiło się stukanie wysokich butów. Rytmiczne, miarowe kroki –
                  tam i z powrotem, tam i z powrotem. To Samuel spacerował po sypialni, gdzie
                  zgromadzili się jego domownicy.
                     – Musisz to zrobić zaraz po obiedzie – Matylda, jak ostatnio miała w zwy-
                  czaju, nie patrzyła mężowi w twarz. – Nie spędzę z tym kundlem kolejnej nocy
                  pod jednym dachem.
                     Dziunia siedziała na łóżku. Zarzuciwszy ramiona na barki Belli, przyciskała
                  siostrę do siebie. Jej nogi huśtały się w rytm kroków Samuela. Drobna buzia,
                  otoczona krótkimi, czarnymi włosami, była nadzwyczaj poważna. Spojrzenie
                  czarnych oczu, zawsze tak żywiołowe, w zagubieniu skakało po twarzy Matyldy,
                  ruchomej sylwetce Samuela, ścianach i meblach. Starała się znaleźć wyjście
                  i po raz pierwszy w życiu niczego nie mogła wymyślić. – Nie bądź tak surowa,
                  mamo! – zwróciła się do matki. – Mówisz, jakbyś serca nie miała.
                     Nie powinna była tego mówić. Matylda podskoczyła, jak w napadzie nagłego
                  bólu: – Oczywiście, że nie mam serca! – głos jej zapiszczał ze zdenerwowania.
                  – Z lodu jestem! Bo chcę was chronić! Bo wszyscy jesteście lekkomyślni jak
                  małe dzieci, nie macie pojęcia, co to może na nas sprowadzić! Sunia to tylko
                  pies… kundel. Czego ode mnie chcecie? Mamy ryzykować dla niej życie? Jeśli
                  tego chcecie, jeśli chcecie…
                     Dziunia patrzyła smutno na matkę i zastanawiała się, czy to ta sama osoba,
                  która kiedyś ją obejmowała i całowała. Nie odezwała się więcej. Także Samuel
                  milczał. Chodził po pokoju i myślał o radiu ukrytym w piwnicy. Wydawało mu się,
                  że musi podjąć decyzję o sobie samym. Tak, wiedział dobrze, ile Sunia znaczy dla
                  Adama, jednak mierzył i ważył wartość ukrytego psa i porównywał ją z wartością



                  3     Dosł. „Nie powstał, nie poleciał” (jid.) – w znaczeniu: zupełna nieprawda.  225
   222   223   224   225   226   227   228   229   230   231   232