Page 228 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 228
ukrytego radia. Decyzja nie była łatwa. Czuł, że powietrze w pokoju jest gęste
i duszne. Ciężej się oddychało, dopadło go pragnienie uwolnienia się od tego
ciężaru chociaż na chwilę. Stanął, popatrzył na trzy kobiety, które wydawały mu
się tak obce, tak bliskie, a jednocześnie tak odmienione. W ich oczach, skie-
rowanych teraz na niego, wyczytał taki smutek, takie przygnębienie, że aż się
roześmiał: – Spójrzcie, co za dramat! – zawołał i zaraz poczuł, jakby coś pękło
i zrobiło mu się lżej. – Najpierw chodźmy jeść.
Dzień, jakby nie było, minął bez zmian. Podobnie kilka kolejnych, wypełnionych
tym samym niepokojem i nerwami. Matylda przestała odzywać się do Rozen-
bergów, gdy zaś spotkała ich na korytarzu, odwracała głowę. Do tego nocą nie
mogła spać. Zdawało jej się, że na schodach słyszy kroki, że przychodzą po psa,
że przyszedł kres wszystkiego. Ale nie potrafiła nic zrobić. Samuel zabronił jej
rozmawiać o sprawie z psem zarówno z Rozenbergami, jak i z nim.
On sam, Samuel, odkładał rozmowę z Adamem z dnia na dzień, z wieczoru
na wieczór. Wszczynanie konfliktu z powodu psa w takich warunkach wyglądało
dziwnie, nawet komicznie. Jednak zamiast porozmawiać z Adamem i raz dwa
załatwić sprawę, codziennie zaraz po kolacji wychodził z Dziunią na ulicę. Odpro-
wadzał ją na Marysin, po drodze rozmawiając z córką o wszystkim poza psem.
W końcu pewnego wieczora Mietek wywołał Samuela na podwórko. Wysoki,
rosły młodzieniec w mundurze policyjnym spacerował z obiema rękami w kiesze-
niach i głową pochyloną ku ziemi. Kopał kamienie, zwitki papieru, wyglądając,
jakby stracił pewność siebie: – Panie Cukerman, niech pan pomówi z ojcem – po-
prosił. – Nie wiem, jak mu to powiedzieć… Sunia jest moim psem od dzieciństwa…
Gdy tego wieczoru Samuel zaszedł do Adama, znalazł go zmienionego nie
do poznania. Miał zgięte barki, opuszczoną nisko głowę, twarz pomarszczoną
niczym zwiędłe jabłko. Samuelowi wydawało się, że z jego oczu bije psi smutek,
tak podobni byli do siebie pies i właściciel. Samuel starał się unikać ich wzroku,
wzroku człowieka i zwierzęcia, więc gapił się przez okno. Jesienna rosa zaległa
na szybach, zamglonych, matowych, bez śladu przezroczystości właściwej dla
szkła. Pokój był odcięty od świata, a panosząca się w nim groza dławiła, była nie
do zniesienia. – Robi się chłodno – wybąkał Samuel. – Zbliża się zima. – W sercu
kpił z własnego niezdecydowania, które nie pozwalało mu szybko zakończyć tej
sprawy.
Pan Adam szurał kapciami: – Jeśli nie masz nad nią litości – wskazał głową
w kierunku Suczki – to mniej nade mną…
Samuel z jeszcze większym uporem wlepił oczy w szybę: – To twoja rzecz.
Twoja odpowiedzialność. – Znów do głowy przyszła mu myśl o radiu. – Biorąc
pod uwagę sytuację w mieszkaniu, narażasz nie tylko własną głowę, Adamie.
Zapadło długie milczenie. Po chwili Adam wyprostował się: – Dobrze – po-
wiedział spokojnie i cicho. – Opuszczę z nią mieszkanie.
Samuelowi zdawało się, że widzi uśmiech na twarzy Adama. Odkrył w sobie
226 nagłe współczucie: – Tak wielu ludzi umiera na frontach… Tak wiele żydowskich