Page 207 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 207
panu Wajsmanowi: – A to dla twojej żony i dla twojej żony. Niech się podzielą,
wyrywając sobie przy tym włosy z głowy! – zaśmiał się gdacząco do swojego
towarzysza w tyrolskim kapeluszu.
Szolem i pan Wajsman podziękowali. Pan Suter machnął ręką i dwaj śmiecia-
rze zaprzęgli się do wózka. Minęli dwóch policjantów, na których wykrzywionych
twarzach malowało się dziecięce zdumienie, po czym procesja ruszyła ulicami
getta w kierunku budynku Kripo.
To był dopiero marsz i to dopiero byli tragarze śmieci! Z ich kieszeni dolatywał
taki aromat, że przechodnie na ulicach zatrzymywali się i głęboko oddychając,
nie mogli uwierzyć, że taki zapach roznosi się z wozu na śmieci, który przejeżdża
obok. Zaraz też otoczyliby ten wózek, gdyby nie pan Suter i jego towarzysz, a także
dwaj policjanci, którzy szli z tyłu. W ten sposób przechodnie tylko zatrzymywali
się z daleka, wbijając wzrok w sreberka, które lśniły na wózku, i próbowali znaleźć
wyjaśnienie, co cała rzecz oznacza.
Wyładowawszy wózek w składach Kripo, pan Wajsman i Szolem poszli do
domu. Szli obejmując się, a wyglądali przy tym jak pijani. Ludzie oglądali się za
nimi, zaczepiali ich, dziwili się zapachowi, który od nich bił. Ale ci dwaj tragarze
śmieci dobrze wiedzieli, na jakim żyją świecie. Całym ciałem odczuwali lekką
nabrzmiałość herbacianych paczuszek w kieszeniach, a w głowach kręciło się
im od zapachu perfum.
– Jesteśmy bogaci! – wykrztusił pan Wajsman.
– Jesteśmy bogaci! – wyjąkał Szolem.
W pobliżu domu pan Wajsman przyszedł już nieco do siebie. – A perfumy
sprzedamy jakiejś szyszce, co, Szolemie? – zaproponował całkiem do rzeczy. –
Komu z naszych potrzebne są perfumy, co?
Szolemowi wpadła do głowy wspaniała myśl. – Ja odkupię pańską część! –
zaproponował.
Pan Wajsman ucieszył się: – Masz narzeczoną?
– Nie, nie mam narzeczonej.
Transakcja została zawarta.
Gdy Szolem przybył do domu, naprzeciw wyszła mu zamyślona Szejna Pesia.
Nie mogła dać sobie dzisiaj rady, bo historia z zasiłkiem wyprowadziła ją z rów-
nowagi. I właśnie w tym momencie wpadł na nią Szolem: – Mamo, będzie się
nam lepiej powodziło! Popatrz, co mam!
Uradowany rzucił paczuszkę herbaty na stół, wraz z nią wydobył się z jego
kieszeni wiosenny, odurzający zapach. Szejna Pesia była całkiem otumaniona.
Dopiero po dłuższej chwili mogła wykrztusić słowo. Teraz już była zupełnie nie-
zdecydowana, co robić z zasiłkiem, czy Szolem powinien rzucić pracę, czy też nie.
Bo właśnie okazało się, że przez to wywożenie śmieci można się nieoczekiwanie
wzbogacić, i kto wie, czy nie znajdzie się takiego skarbu, który pozwoli spokojnie
przeżyć całą wojnę. 205