Page 202 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 202

– „Dryktatura” jest dobra, wspaniała, piękna! – Walentino walił pięścią
               w stół. – Mocna ręka! Wielki porządek! Porządek musi być! Trzeba, abyśmy my,
               robotnicy, mieli więcej do powiedzenia.
                  Szolem skrzywił się: – Od kiedy to jesteś robotnikiem?
                  – Chcę być! Pójdę pracować i wyjdę na ludzi. Zobaczysz. Niech no tylko
               otworzą się resorty.
                  – Już to widzę.
                  – Naprawdę zobaczysz! – Walentino przełknął ślinę. – A teraz idź i powiedz
               jej, że chcę się zapisać do jej partii.
                  Szolem spojrzał na niego stanowczym wzrokiem: – Nigdy!
                  – Każę ci! Idź i powiedz, czego chcę!
                  – Nie werbuję członków do niczyjej partii. Jeśli chcesz, to idź i sam jej powiedz.
                  Rozstali się bez pożegnania i przez jakiś czas unikali się na podwórzu. Aż
               pewnego wieczoru Walentino ponownie zabrał Szolema do siebie: – Idę zostać
               czerwonym! – przejęty zajrzał Szolemowi w oczy. – Rozmawiałem z nią. Chyba
               z pół godziny. Przysłała do mnie chłopaka. Dwa razy w tygodniu będzie przychodził
               dawać mi lekcje. – Wzburzony szukał na twarzy Szolema wrażenia, jakie zrobiła
               na nim ta wiadomość. – Wiesz – stał się całkiem poważny – mam wobec ciebie
               dług. Gdyby nie ty, nie doszłoby do tego. Wyprowadziłeś mnie na dobrą drogę.
               Nikt inny, lecz właśnie ty… – położył wielką dłoń na ramieniu Szolema. – Widzisz,
               warto mieć takiego towarzysza jak ty. Wskoczyłbym za tobą w ogień! Chcesz kilo
               mąki? Torebkę cukru? Trochę warzyw?
                  Szolem obserwował go – Walentino naprawdę był nie do poznania. Na jego
               obliczu malowało się bolesne zdecydowanie.
                  – Niczego nie potrzebuję – wyjąkał, nie mogąc się nadziwić temu, co tak
               nagle stało się z chłopcem.
                  – Co ty gadasz, że nic nie potrzebujesz? – nalegał Walentino. – Myślisz, że
               nie widzę, jak wygląda twój ojciec, a ty sam? Człowiek chciałby coś zrobić dla
               ciebie… Co ty jesteś taki honorowy?
                  Szolem poczuł w sercu żal. Walentino byłby lepszym członkiem Bundu niż
               komunistów: – Mówię ci, że niczego nie potrzebuję – wykrztusił.
                  Walentino nie rezygnował: – Nie pleć głupot! Gdzie twoje człowieczeństwo,
               mój ty wielki bundowcu? Jedynie grzesznicy nie przyjmują dobra, słyszysz? To
               moja „terytoria”!
                  Szolem poprawił go: – Chciałeś powiedzieć – teoria.
                  – Tak, „teroria”, czy to ważne? Ale mam rację, czy nie? No, powiedz!
                  Szolem poddał się. Walentino miał rację: – Wyszukaj mi jakąś robotę – poprosił.
                  To akurat było dość śmiałe żądanie. Nie dlatego, że dobre zamiary Walentina
               nie sięgały tak daleko, ale dlatego, że jego możliwości pod tym względem były
               ograniczone. Faktycznie miał znajomości w każdym ważniejszym wydziale, ale
               nie mógł dotrzeć do oficjalnych „wysokich progów”, poprzez które można było
         200   otrzymać uczciwą posadę. Dlatego trochę potrwało, zanim coś wymyślił.
   197   198   199   200   201   202   203   204   205   206   207