Page 206 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 206

Według wskazówek policjantów podprowadzili wózek do muru. Pan Suter wychylił
               się z okna i uprzejmie pokazał, gdzie go odstawić – miał stanąć wprost pod nim. Po
               chwili z okna zaczęły się sypać dziesiątki, setki paczuszek – maleńkich, mięciutkich,
               zapakowanych w lśniący, srebrny papier. Spadały niemal bezszelestnie. Szolem
               i pan Wajsman podnosili te, które nie trafiały do wózka i spadły na ziemię obok.
                  – Herbata! – Szolem zdusił w sobie okrzyk. Paczuszka lekko i sucho szeleściła
               pomiędzy jego palcami.
                  Dziwne myśli zaczęły mu przychodzić do głowy. Było jasne, że z takim wózkiem
               pełnym herbaty można by spokojnie przeżyć wojnę. Spojrzenie pana Wajsmana
               spoza ciężkich oprawek biegało od Szolema do policjantów, od policjantów
               z powrotem do Szolema. Pobladł, jego usta stały się granatowe i trzęsły się
               jak w gorączce. Również dwaj policjanci, widząc ten skarb, który spada z okna,
               śmiertelnie spoważnieli, ich oczy zrobiły się wielkie i wybałuszone, źrenice – pełne
               pożądliwego zdumienia. Szolem poczuł, że serce niemal wyskakuje mu z piersi.
                  Wózek był wypełniony w dwóch trzecich, gdy deszcz srebrnych paczuszek się
               skończył. Pan Suter wychylił się z okna, popatrzył na wózek, podniósł rękę i dał
               znak komuś, kto znajdował się z tyłu, za nim. Teraz trzymał w ręku buteleczki.
               Były małe i różnokształtne, część owinięta kolorowymi paseczkami, inne – zło-
               tymi, cienkimi sznureczkami. Buteleczki spadały na miękką górę paczuszek
               z herbatą na wózku. Tym razem spadanie przebiegało nieco wolniej. Pan Suter
               celował ostrożnie, aby nie upadły obok. Jednak w pewnym momencie dał się
               słyszeć lekki odgłos tłuczonego szkła. Jedna z buteleczek uderzyła o brzeg wóz-
               ka, po czym rozbita wpadła do środka, rozpryskując swoją płynną zawartość na
               miękką górę herbaty.
                  Świat dookoła nabrał zapachu ogrodu pełnego bzu, alei obsadzonych liliami,
               pola hiacyntów. Bo druga buteleczka, która leciała za pierwszą, miała to samo
               szczęście co jej poprzedniczka. Szolemowi aż zakręciło się w głowie od tej
               mieszaniny upajających zapachów. Wydawało się, że cudowna, rajska wiosna
               rozkwita wokół niego.
                               5
                  – Donnerwetter ! – dobiegło z góry przekleństwo Sutera.
                  Butelki przestały spadać. Zaraz też pan Suter osobiście pojawił się na podwó-
               rzu, a za nim – Niemiec w tyrolskim kapeluszu. Obaj mieli kieszenie wypchane
               buteleczkami. Pan Suter zanurzył krótkie ręce w wózku, wyłowił rozbite szkło
               i pomacał paczuszki z herbatą, które się pomoczyły. Dwadzieścia wyrzucił na
               ziemię i z porozumiewawczym mrugnięciem zwrócił się do dwóch tragarzy śmieci
               w prostym, domowym jidysz:
                  – To dla ciebie i dla ciebie! – Z uśmiechem na szerokich, żabich ustach wziął
               małą buteleczkę do ręki, obejrzał ją, zważył na dłoni i szczodrym gestem wręczył




         204   5      Psiakrew! (niem.).
   201   202   203   204   205   206   207   208   209   210   211