Page 203 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 203
– Jesteś przecież stolarzem – zaczął wykładać Szolemowi swój plan – więc
zbuduj sobie wózek, mocny ręczny wózek, i weź sobie wspólnika – jeden niech
ciągnie z przodu, a drugi popycha z tyłu.
– A co będziemy ciągnąć? – zapytał Szolem.
– Śmieci.
Szolem spojrzał na niego: – Robisz ze mnie głupka?
– Ależ skąd! A jeśli myślisz, że tak łatwo ci to przyjdzie, to się mylisz.
– Nie każdy w getcie może zostać śmieciarzem, co?
Chciał odejść, ale Walentino zabiegł mu drogę: – Zanim pójdziesz, bratku,
to najpierw mnie wysłuchaj – spokojnie położył wielką dłoń na ramieniu Szole-
ma. – Wydaje ci się, że nie wiem, co sobie myślisz? Chciałbyś, abym ja, gruba
ryba, Walentino, dobry przyjaciel, załatwił ci lepsze zajęcie. Więc wyobraź sobie,
że nie mogę. Jeśli chcesz iść w nasze ślady i stać się blatnym, to inna historia.
Ale ty przecież nie chcesz, a więc wywożenie śmieci to dla ciebie najczystszy
zarobek, jaki tylko może być. Oddział sanitarny, rozumiesz, płaci, i chodzi tylko
o to, abyś znał paru stróżów z podwórza. Bo oni stali się teraz panami i dają
śmieci tylko tym, którzy im się podobają. Ale tu, widzisz, możesz zdać się na
mnie. Cała Lutomierska jest twoja, a nawet jeszcze dalej, nie martw się… Tylko
bądź gotowy. Do ciebie należy tylko jedna rzecz: zdobycie pozwolenia z oddziału
gospodarczego, bo tam, u nich, nie jestem grubą rybą. I masz gotowy zarobek.
Po kilku dniach Szolem znalazł wspólnika, którego potrzebował – sąsiada
z naprzeciwka, buchaltera z zawodu – niskiego pana w średnim wieku, w gru-
bych okularach na nosie, wypieszczonego inteligenta, ojca dwóch gimnazjalistek
i męża bardzo chudej damy mówiącej tylko po polsku. Pan Wajsman miał znajo-
mości w oddziale gospodarczym, więc łatwo mu przyszło zdobycie niezbędnego
pozwolenia.
Wyruszyli do pracy. Pan Wajsman zaopatrzył się w brązowy kombinezon,
a Szolem ubrał się w stare spodnie i dziurawą marynarkę. Jednego dnia Szolem
był koniem i zaprzęgał się do dyszla, drugiego dnia przychodziła kolej na wspól-
nika. Szolem był zadowolony ze swojego współpracownika. Był pracowitym czło-
wiekiem, lubił wykonywać każdą rzecz bardzo dokładnie – wręcz buchalteryjnie.
Każdy kubeł na śmieci, który czyścili, po ich odejściu pozostawał czysty, niemal
wyskrobany do samego dna. A wokół kubła nie było ani jednego papierka czy
odpadu, którego by nie zauważyły uzbrojone w okulary oczy pana Wajsmana.
Miał on tylko jeden słaby punkt – nienawidził szczurów, więc zanim dotarli do
przepełnionego pojemnika na śmieci, Szolem musiał podejść pierwszy, by kilkoma
uderzeniami miotły odstraszyć te stworzenia. Jemu one nie przeszkadzały. Znał
je z sutereny i z podwórza, niemal wychowywał się z nimi. Tak więc owa słabość
pana Wajsmana nie liczyła się i nie miała żadnego wpływu na ich harmonijną
współpracę.
Towarzystwo pana Wajsmana również było przyjemne. Nigdy nie rozmawiali
o pracy. Były ciekawsze tematy do rozmowy. Pan Wajsman był człowiekiem 201