Page 201 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 201
słów, wyobrażać sobie przy tym postać Estery, a jednocześnie głęboko w sobie
pieścić swój wielki sekret, o którym nikt na świecie nie wie, i czuć się o wiele
silniejszym, o wiele mądrzejszym od potężnego Walentina.
Chociaż kawa była słodka, a chleb i babka – smaczne, Szolem nawet nie
zauważał, że kubek pustoszeje, a poczęstunek – znika. Wciągała go ta gra,
ta rozrywka, której dostarczał mu Walentino. Miłość Walentina do Estery, jego
nadzieja na „zdobycie jej przy pomocy dobrej woli” była tak śmieszna, jak
śmieszny jest ktoś, kto mówi o możliwości dosięgnięcia słońca. Potężna postać
Walentina w tej wylewności, w melancholijnej rozpaczy wyglądała tak komicz-
nie, że Szolemowi czasami chciało się śmiać. Zamiast tego klepał chłopaka
po plecach, patrząc na niego z góry: – Fe, Walentino, wybij sobie te głupoty
z głowy.
Walentino bezradnie rozkładał wielkie ręce: – Łatwo powiedzieć, wybij sobie
z głowy. Myślisz, że pomogłoby, gdybyś mnie porąbał i połamał? Próbowałem
już wszystkiego na świecie, słyszysz, Szolemie? Jakem Żyd… Wszystkiego na
świecie. Ale nie da się. Nie ma drugiej takiej jak ona…
Szolem w duszy przyznawał mu rację. Na całym świecie nie ma drugiej takiej
jak Estera. Jednak pouczył go: – Walentino, zapomniałeś, że masz żonę?
– Co ma jedno do drugiego? Idźże, idźże, Szolemie! Szejndl sama mówi, że
Estera jest dla mnie jak Matka Boska. Tak, jest dla mnie jak sam Pan Bóg. Co
ty myślisz, że z innymi kobietami tak bym się cackał? Naprawdę tak myślisz? To
się mylisz, bratku. Każda inna kobieta jest moja, zanim na nią spojrzę, słyszysz?
Ale nie Estera. Może gdybym nie był takim prostakiem… Kiedy stanę się kimś…
Prosił Szolema, aby ten rozmawiał z nim o „inteligentnych rzeczach”. Aby
uczynił go uczonym w „gerografii”, by przekazywał mu nowiny z frontów i nauczył
go dokładnie nazwisk wszystkich generałów i nazw punktów ważnych pod wzglę-
dem militarnym. Zaczął się interesować partiami i nawet chciał zostać członkiem
partii Estery – a nawet, żeby Szolem zapoznał go z programem komunizmu. Ale
Szolem tylko przeklinał towarzysza Stalina i pakt Rosji z Hitlerem – a skołowany
Walentino za nic w świecie nie potrafił powiązać Estery z karykaturą ideału, jaką
wymalował przed nim Szolem. Jeśli już była mowa o partiach, to korzystając
z okazji Szolem zachwalał wobec zdezorientowanego Walentina własne ideały,
agitując za swoją partią: – Pamiętasz – szturchał chłopaka w bok – pamiętasz,
że przed wojną już prawie byłeś zwolennikiem Bundu?
Walentino kręcił głową: – Co mi zawracasz głowę twoim bundyzmem-szmun-
dyzmem. Chcę być czerwony. Jeśli Estera jest tam, to znaczy, że oni mają rację.
Słyszysz?
Dopiero wtedy Szolem zaczął się naprawdę irytować. Bolało go, że Estera
jest we wrogim obozie: – Nie unoś się – gorączkował się. – Nawet ona może być
zaślepiona. Co myślisz, nietrudno uwierzyć w piękne słowa, które oni głoszą.
Rzecz jasna, ona sama wierzy szczerze. Ale gdyby tylko zamieszkała w kraju
pod dyktaturą, to byśmy zobaczyli, czy jej się to podoba. 199