Page 198 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 198

i nieoczytania. Z rozpaczliwym uporem starał się pracować nad sobą. Rzucał się
               na książki, czytał wszystko, co mu pod rękę podeszło – aby później mieć temat
               do rozmowy i móc się przed nią popisać.
                  Ale z czasem zmęczył się przywdziewaniem cudzej skóry. Musiał pozostać
               tym, kim jest. I tylko taki, jaki jest, mógł kochać Esterę. Gdy tylko sobie to uświa-
               domił, na nowo odzyskał swoją dumę. Porzucił przeglądanie się i strojenie przed
               wyjściem do niej. Zarzucił czytanie książek. Nie miał do nich cierpliwości. Nie
               szkodzi, wiedział o życiu wystarczająco wiele i bez czytania. I rozum też miał,
               a jego serce z pewnością było po właściwej stronie. Nie miał się czego wstydzić.
                  Jednocześnie jego miłość do Estery stała się bardziej poddańcza i ustępli-
               wa. W jego trosce o nią już nie było chęci zdobycia jej – a jedynie przyjemność
               służenia. Obchodziło go to, jak ona wygląda, w jakim jest nastroju. Łatwiej mu
               było zgadnąć, czy jest zmęczona, czy się wyspała. Po śmierci Friedego bolało
               go serce, gdy widział ją załamaną i pogrążoną we własnym świecie. Obejmował
               oczyma jej rudą, zawadiacko kręcącą się czuprynę i całował spojrzeniami jej
               zmęczone, zmrużone oczy. Miał w sercu tyle ciepła, tyle czułości, że aż chciało
               mu się płakać. Tak, był w stanie ukorzyć się przed nią z całą swoją dumą, całą
               swoją istotą, by kroczyła po nim jak po miękkim dywanie – a wszystko po to, by
               życie tak bardzo jej nie raniło.
                  Gdy zaczęła wracać do siebie i wyglądać lepiej, gdy jej zapadnięte policzki
               stały się pełniejsze i bardziej rumiane, a ramiona, które wyglądały jak cienkie
               gałązki, zrobiły się bardziej kształtne i krągłe, kiedy piersi i biodra zaczęły wy-
               pełniać kształty sukienek na jej ciele – jego serce przepełniła wdzięczność, ale
               również nowy niepokój. Teraz, kiedy ukazała się przed nim w całej swej urodzie,
               jego wygłodzone ciało zaczęła rozpierać taka żądza, tak wielkie pożądanie, że
               ledwo mógł sobie z tym poradzić.
                  Kiedyś marzył o tym, żeby zapanowała między nimi taka bliskość, dzięki
               której będzie mógł siedzieć w jej pokoiku, zaszyty gdzieś w kącie i tylko na nią
               patrzeć – nic więcej, bez konieczności rozmawiania o polityce czy o czymkolwiek
               innym. Chciał tylko oddychać powietrzem, którym ona oddychała. Teraz jednak
               wiedział, że nie wytrzymałby takiej bliskości.
                  Do tego jednak nie doszło. Ich stosunki niemal nie zmieniły się od pierwszego
               dnia, a ich drogi życiowe, choć tak związane przez uczucie Szolema, zmierzały
               w różnych kierunkach.
                  On był z natury optymistą. Wierzył, że ojciec wyzdrowieje, że otworzą szopy
               i pojawi się praca. Był pewien, że wojna niedługo się skończy i że nadejdzie
               socjalizm. I tylko w jednej sprawie był pesymistą – nie był pewien, jaka będzie
               przyszłość jego miłości do Estery.
                  A człowiek z natury pełen nadziei źle sobie radzi z pesymizmem. Jest on jak
               obce ciało – jak niewygoda w duszy, którą się czuje, choć bardzo chce się ją
               wyprzeć, która dręczy umysł i wyprowadza z równowagi. Stąd nieopanowane,
         196   gniewne wybuchy Szolema stawały się coraz częstsze. Bez przyczyny krzyczał
   193   194   195   196   197   198   199   200   201   202   203