Page 200 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 200

ze swoimi blatnymi  kłócił się z uśmiechem. Ale wszyscy wiedzieli, że śmiejąc
                               2
               się, w okamgnieniu może tak załatwić człowieka, że tamten nie wstanie cały
               i zdrowy. Tym bardziej teraz nikomu nie przychodziło do głowy, by go zaczepiać.
               Całe podwórze wiedziało, że Walentino pod swoim uśmiechem skrywa ranę,
               która nie chce się zagoić. Miał swoją piętę achillesową.
                  Często widywano go wieczorami spoglądającego w kierunku okienka na
               trzecim piętrze. Słyszano go gwiżdżącego pod wiśnią, jakby był stęsknionym
               kanarkiem. Widywano go stojącego w korytarzu wiodącym do mieszkania Es-
               tery, aby przechodząc obok chociaż musnęła go ramieniem. Bo już od dawna
               z nim nie rozmawiała, nawet nie odpowiadała na jego powitanie. Wystawił się
               na pośmiewisko przed wszystkimi sąsiadami, kiedy pewnego razu zatrzymał
               ją na podwórku, nie pozwalając przejść, dopóki nie odezwie się do niego choć
               słowem. Rzecz jasna, naśmiewano się z niego jedynie cichaczem, w ukryciu.
               Dobrze uważano przy tym, aby z nim nie zadrzeć – tak jak zważa się na to, aby
               nie wejść w drogę rannemu lwu.
                  Szolema wybrał Walentino na powiernika swoich sercowych kłopotów.
                  Walentino miał mieszkanie na parterze. Razem z nim i z Szejndele mieszkała
               tam jego siostra z pół tuzinem dzieciaków, które miała z pół tuzinem nieznanych
               młodzieńców. Mieszkanie jednocześnie było też sklepikiem, w którym Walentino
               handlował szmuglowanym towarem, kiedy getto było jeszcze otwarte, a kra-
               dzionym – kiedy zostało zamknięte. Walentino miał kumpli w „białej gwardii”,
               wśród tragarzy mąki, którzy robili złote interesy – a także we wszystkich od-
               działach aprowizacyjnych, rzeźniach, składach produktów mlecznych i na placu
               warzywnym. Jego sklepik był, rzecz jasna, nielegalny, ale dobrze posmarowany.
               Mimo to transakcje przeprowadzał na podwórku, biorąc paczuszkę z ręki ku-
               pującego – zazwyczaj był to chleb, kawałek masła lub pieniądze – i wynosząc
               z domu towar, którego potrzebował klient.
                  Gdy Szolem wyleczył się z kurzej ślepoty, Walentino zaprosił go do siebie na
               „filiżankę kawy”. Kawie towarzyszył kawałek chleba posmarowany masłem i kęs
               babki, która miała przedwojenny smak. Przy kawie Walentino kontynuował swoją
               spowiedź. – On, Walentino, czuł do Szolema trwożny szacunek, jaki się żywi do
               lokajów, którzy strzegą drzwi pałacu. Wiedział, że Estera rozmawia z Szolemem,
               że wpuszcza go do swojego pokoju, że przestaje z nim na podwórzu. I wypytywał
               go o jej drobne przyzwyczajenia i dziwactwa, które, jak widać, były dla niego
               szczególnie ważne. Wyraźnie było widać, że Estera go fascynuje. Zaglądał Szo-
               lemowi w twarz, jakby go o coś prosił: – Szolemie, słyszysz, jak żyję, czegoś
               takiego jeszcze nie doświadczyłem…
                  Szolem zrozumiał, że wielki Walentino prosi go w ten sposób, aby wstawił
               się za nim u Estery – i to go bawiło. Dobrze było odwiedzać go, słuchać jego



         198   2    Blatny, także blat (ros.) – w środowisku przestępczym – kumpel, człowiek zaufany.
   195   196   197   198   199   200   201   202   203   204   205