Page 197 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 197

Mówiąc prawdę, tak jak pozostałych braci miłość dopadła również Szolema.
                  Był zakochany. Zakochany beznadziejną, słodko-smutną miłością, o której nikt
                  nie miał pojęcia, nawet sama ukochana – Estera.
                     Od kiedy ujrzał ją na podwórzu, gdy przybyła do getta, wszystko się w nim
                  zmieniło, jakby coś się zerwało z uwięzi – coś spętanego i długo wypieranego.
                  Poczuł całym swoim istnieniem, że to ona – a nie Flora i nikt inny na świecie –
                  wypełnia go, żyje w nim i całkiem bierze go w swoje władanie.
                     Wprawdzie nic w niej nie przypominało tamtej kwitnącej, lekkostopej dziewczyn-
                  ki z burzą rudych loków, która mieszkała w jego pamięci, może tylko oczy, wdzię-
                  cznie zmrużone, a także żyłka na skraju czoła, która stała się jeszcze wyraźniejsza
                  i teraz jeszcze intensywniej błękitniała na jej skroni. Oczywiście była odmieniona,
                  ale i w takiej postaci również była jego miłością, która odrodziła się z gwałtowną
                  siłą. W jego miłości nie było niczego z dawnego marzycielstwa, z dawnego podzi-
                  wu bez słów. Teraz, gdy nawiedzała go we śnie, widział nie tylko jej twarz – lecz
                  całe zmysłowe, podniecające ciało, którego pragnął dotykać swoją miłością. Jej
                  tajemnicę, jej duszę – w fizycznym wymiarze – chciał zespolić ze swoją.
                     Jak kiedyś, znowu zaczął ją podglądać, zbierać okruchy wiadomości o niej,
                  dochodzić, gdzie jest i co robi w każdej możliwej godzinie dnia. – Ale teraz już nie
                  bał się z nią rozmawiać. Gdy przechodziła obok, zatrzymywał ją, zamieniał z nią
                  słowo, żeby tylko usłyszeć dźwięk jej głosu. Zaopatrzywszy ją w pokój, czuł się
                  upoważniony, by porozmawiać z nią od czasu do czasu, a później, by zapukać do
                  jej drzwi. Widywał ją z bardzo bliska, była niemal na wyciągnięcie ręki. Czasami,
                  gdy mówiła do niego, gdy z nim dyskutowała, jej usta znajdowały się naprzeciw
                  jego. A jednak wiedział, że ona jest nieskończenie daleko. Choć patrzy na niego,
                  nie zauważa go, nie wie i nic nie chce o nim wiedzieć. A im bardziej ją poznawał,
                  im częściej ją widywał i dotykał jej ramienia, jej dłoni, im częściej z nią rozma-
                  wiał – tym bardziej niepojęta mu się wydawała, pełna tajemnic, i tym bardziej
                  jego serce rwało się ku niej.
                     Na początku starał się, by go zauważała. Aby okazała mu swoje zaintere-
                  sowanie. Za każdym razem, gdy wchodził do niej, sprawdzał swoją koszulę, czy
                  jest wystarczająco świeża, kontrolował paznokcie, czy są wyczyszczone, czy jest
                  dobrze ogolony. Pomagał jej w codziennych drobnych sprawach, odbierał dla niej
                  racje, stał za nią w kolejce do sklepów. Gdy jeszcze żył Friede, często schodził do
                  sutereny, żeby zapytać, czy nie chce, by gdzieś dla niej poszedł, pobiegł, pomógł
                  jej w czymś. Zauważył, że okazuje mu odrobinę zainteresowania jedynie wówczas,
                  kiedy rozmawia z nią o polityce. Więc rozmawiał z nią o jej polityce, chociaż w tym
                  przypadku był to dla niego bardzo bolesny temat. Spierał się z nią, a robił to nie
                  tyle ze względu na swoje poglądy, ile dlatego, że chciał ją widzieć taką ożywioną,
                  taką uważną. Ale jej rozgorączkowanie dyskusją nie trwało długo. Światełko w jej
                  oczach gasło szybko, a wówczas wiedział, że chce, by już sobie poszedł.
                     Na początku nienawidził siebie samego – swojego ciężkiego i krępego ciała,
                  krótkich rąk, krzywych nóg, twarzy. Żałował swojego prostego pochodzenia    195
   192   193   194   195   196   197   198   199   200   201   202