Page 196 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 196

i jemu zrobiłabym przyjęcie. Gdybyś choć ty był zdrów, mój mężu… – otarła policzki
               obiema dłońmi. – Motl ma pecha, wypuszczamy go z domu tak bez niczego…
                  – Nie przejmuj się, mamo – pocieszał ją Szolem. – On nie musi mieć
               wesela.
                  – Który człowiek nie musi mieć wesela? Co ty za głupoty opowiadasz?
                  – On już dobrze wie, co mówi – zdenerwował się Icie Meir. – Motl nie jest
               człowiekiem rodzinnym, to zimny drań. A ty wiesz, dlaczego odchodzi? Bo nas
               nie potrzebuje. O to chodzi.
                  Szejna Pesia spojrzała na niego z wyrzutem: – Icie Meirze, powinieneś się
               wstydzić tego, co powiedziałeś. Tak mówisz o swoim dziecku? O krwi z twojej
               krwi i ciele z twojego ciała?
                  – Moja krew i moje ciało! – Icie Meir rozzłościł się jeszcze bardziej. – Wła-
               śnie dlatego mnie to rani. Przysiągłbym, że nas nie potrzebuje. Dobrze widzi,
               jak wygląda sytuacja w domu. Dobrze widzi, że ledwo chodzę. To, czego mu
               życzę, niechaj mnie spotka, słyszysz? Ale tak to jest! Pewnego pięknego dnia
               zostaniemy sami, Szejno Pesiu, szykuj się na to. Spójrz prawdzie w oczy! – Icie
               Meir kiwał żółtym palcem przed jej twarzą. – Można umrzeć… umrzeć można.
                  Isroel z powagą spojrzał na ojca: – Tato, skąd ty bierzesz takie słowa?
                  – Przychodzą… przychodzą – zagubiony Icie Meir kiwał głową.
                  Twarz Szolema pokryła się purpurą. Również w nim coś się gotowało i wrzało.
               Uderzył pięściami w stół, aż podskoczyły puste szklanki i talerze, które na nim stały.
                  – Tato, przysięgam ci, że ja nie odejdę z domu. Zostanę z tobą i z mamą…
               Przysięgam ci, tutaj!
                  – Gwałtu rety! – Szejna Pesia złapała się za głowę. – Zwariowałeś czy zgłu-
               piałeś? Niech Bóg cię broni! Szolemie, po co przysięgasz?
                  Milczeli wszyscy czworo. Isroel podszedł do szafki na chleb, gdzie leżało pięć
               równych kawałków chleba na pięciu talerzykach o różnych szlaczkach, aby każdy
               mógł rozpoznać swój. – Motl nie zabrał swojej racji – zauważył.
                  Szejna Pesia zaraz znalazła się przy spiżarce: – Biedny, nie wie, na jakim
               świecie żyje… Nawet nie powiedział, dokąd idzie.
                  Szolem zaczekał, aż Isroel odkroi kawałek ze swojej porcji, po czym wziął
               od niego nóż. Ale zamiast ukroić nim chleb, ręką odłamał połowę swojej racji
               i zdenerwowany zaczął szybko gryźć. Widząc to, Szejna Pesia wyciągnęła rękę,
               aby wyrwać mu jedzenie: – Idź już, idź! – krzyknęła zirytowana. – Co będziesz
               jadł jutro i pojutrze?
                  Walczył z nią, po czym z pełnymi ustami skierował się do drzwi.


                                                 *



         194
   191   192   193   194   195   196   197   198   199   200   201