Page 184 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 184
dalej trwać i nie powinna tak dalej trwać! Nie możemy pozwolić, aby nas bito
i morzono głodem! – Po tych urwanych zdaniach, pomiędzy którymi nabierał
chłodnego powietrza, nić przemowy rozwijała się szybciej i łatwiej: – Nie może-
my już dłużej przyglądać się cierpieniu naszych dzieci! A to dopiero początek.
Wyobraźcie sobie, co jeszcze nas czeka, jeśli nie przeciwstawimy się już dziś!
Prezes Rumkowski nie robi niczego, aby ulżyć nam w biedzie! Jemu i jego klice,
„radzie” i innym szychom, pasożytom z zarządu getta, niczego nie brakuje! Nie
czują wojny. Dobrze im się żyje, jak dawniej! Kiedyś długo milczeliśmy, ale mil-
czenie akurat się kończy, właśnie tutaj! Nie będziemy więcej tolerować protekcji,
bogaczy, płaszczenia się u ich stóp! Żądamy sprawiedliwszego dzielenia prowiantu,
który przychodzi do getta! Żądamy otwarcia tanich kuchni! Żądamy większego
wsparcia dla tych, których nie stać nawet na ubogie racje! Żądamy, aby Prezes
uznał delegatów robotniczych i zasięgał ich rady! Niech sobie ten starzec nie
myśli, że ma do czynienia ze ślepym tłumem, który pozwoli mu prowadzić się jak
stado bydła. Jesteśmy żydowskim ludem pracującym proletariackiej Łodzi! Nie
chcemy dyktatorów! Nie chcemy być podwójnie zniewoleni! – Tu Icie Meir musiał
przerwać, aby wraz ze świeżym powietrzem zaczerpnąć nieco siły z dochodzącego
zewsząd zgodnego pomruku, który rozkołysał tłum. Dobrze wiedział, że tam, na
dole, ludzie ze wszystkich sił starają się powstrzymać, aby nie doprowadzić do
wybuchu, a to ze względu na bliskość drutów. Jednak nawet ten zdławiony krzyk
dał mu jasno do zrozumienia, jaką gorycz wzbudził u swoich słuchaczy. – Bracia
Żydzi! – zaczął znowu. – Wiedzcie jedną rzecz. Jeżeli chcemy przeżyć wojnę, jeżeli
chcemy dożyć wolności, musimy się trzymać razem, musimy się zorganizować.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Tylko tak będziemy potrafili przeciw-
stawić się wewnętrznemu wrogowi. Przyjmijmy więc właśnie tutaj, bracia Żydzi,
robotnicy i proletariusze, rezolucję, że nie opuścimy tego podwórza, póki sam
Prezes nie przybędzie i nie wysłucha naszych żądań!
Tłum wyraźnie potrafił się już opanować i z ust zadudniło powszechne „Hura!”.
– Żądamy Prezesa! – krzyczano ze wszystkich stron.
Icie Meir podniósł ręce, jakby chciał ogarnąć nimi wszystkie okrzyki: – Tak,
moi bracia! – kontynuował. – Żądamy Prezesa i nie ruszymy się stąd, dopóki
nie przybędzie… – Ostatnie zdanie nie spłynęło z jego ust z taką łatwością.
Zabrzmiało jak pianie koguta. Zaschło mu w gardle. Nie zwracał jednak na to
uwagi i pozwalając potowi spływać po twarzy, mówił dalej ochrypłym głosem.
Ktoś nie przestawał ciągnąć go za marynarkę. To Szejna Pesia prosiła: –
Icie Meirze, ile można gadać? – Także na jej obecność i szarpanie nie zwracał
uwagi. Głos miał, owszem, ochrypły, ale to, co chciał powiedzieć, wyrażał jasno
i wyraźnie. Szejna Pesia nie mogła już wytrzymać: – Icie Meirze, pamiętaj, jeszcze
z siebie żółć wykrzyczysz! – Nie przestawała go ostrzegać i machać palcem tuż
za jego plecami. Odkąd zaczął przemawiać, stała za nim ze szklanką wody, aby
podać mu przy pierwszej okazji. – Łyknij chociaż wody, by się nieco pokrzepić,
182 pamiętaj, Icie Meirze!