Page 185 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 185

Nie przerwał przemowy nawet na chwilę. Otrząsnął się tylko szybko, jakby
                  chciał pozbyć się natrętnej muchy. Nie wiedział, czego żona od niego chce i nie
                  słyszał ani jednego wypowiedzianego przez nią słowa. Za to na dole, wśród tłu-
                  mu, widział swoich trzech synów: Motla, Josiego i Szolema. W ich uniesionych
                  twarzach, w dumnych, jaśniejących spojrzeniach odnalazł potwierdzenie, że
                  przemawia dobrze, płomiennie.
                     Nagle coś zmusiło go do oderwania wzroku od synów. Coś działo się przy
                  bramie. Wkrótce dostrzegł, jak grupa młodzieńców z pałkami wysypuje się na
                  podwórze. Służba Porządkowa. Serce zaczęło mu mocno bić. Czuł uniesienie.
                  Rozpostarł ręce z wyciągniętymi palcami w kierunku bramy: – Widzicie, kogo
                  Prezes nam przysyła! Policję z pałami! Lanie chce nam dać zamiast chleba!
                     Ludzie zaniepokoili się, stanęli bliżej, ciaśniej. Nieliczni tu i ówdzie przepychali
                  się do wyjścia. Młodzieńcy z pałkami zatrzymali się na chwilę. Spojrzeli po sobie,
                  jakby zastanawiali się, co robić. Potem, jak na rozkaz, wkroczyli w tłum.
                     – Rozejść się! Rozejść się! – rozbrzmiał język polski. Kije zaświstały w powie-
                  trzu.
                     – Policjanci! Policjanci! – krzyczał Icie Meir jak opętany. – Nie podnoście ręki
                  na naszych braci! Idźcie po Prezesa! Żądamy Prezesa! Przyprowadźcie go tutaj!
                     – Żądamy Prezesa! – tłum zakrzyknął z nową odwagą.
                     Za plecami Iciego Meira powstał tumult. Teraz słyszał już wyraźnie, że Szejna
                  Pesia mówi do niego coś głośno i z kimś się kłóci. Nie miał czasu, aby oderwać
                  się od tego, co działo się przed jego oczami i odwrócić choć na moment głowę.
                     Szejna Pesia przepychała się z młodym policjantem, Mietkiem Rozenbergiem,
                  który stał na ostatnim stopniu i chciał przedrzeć się przez jej rozpostarte ręce,
                  aby podejść do Iciego Meira.
                     – Sąsiedzie kochany! – błagała go Szejna Pesia i odpychała od siebie. – Zo-
                  stawcie go. Sami zaraz zobaczycie, że go stąd zabiorę. Już przecież kończy. Idźcie
                  zdrowi, sąsiedzie kochany. Przysięgam, że za chwilę go tu nie będzie! – Przyszło
                  jej do głowy, że może to dla niego ujma, że nazywa go kochanym sąsiadem. Po-
                  prawiła się: – Panie policjancie, bądź pan człowiek. Miej pan litość nad starym
                  Żydem, daj pan spokój!
                     Mietek Rozenberg, rozbawiony komiczną przemową Żydówki i całą sceną, wal-
                  czył z nią bardziej dla żartu niż na poważnie. Sam postanowił zdjąć mówcę z okna.
                  Miał nadzieję, że dopóki walczy z Szejną Pesią, Icie Meir zniknie i sprawa sama się
                  rozwiąże. – Mam rozkaz go aresztować – ostrzegł Szejnę Pesię z poważną miną.
                     Słysząc to, Szejna Pesia ruszyła do Iciego Meira: – Icie Meirze, słyszysz?
                  Przyjdą cię wsadzić! – Po chwili uwiesiła się obiema rękami na klapach Miet-
                  ka: – Policjancie kochany! – prosiła go. – Nie posadzisz pan przecież własnego
                  sąsiada!
                     Mietek przestraszył się, że to stanie Iciego Meira w oknie okaże się jego
                  osobistą kompromitacją. Przyszedł czas, aby działać i udowodnić, że jest poli-
                  cjantem, a nie ciapą.                                                183
   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189   190