Page 179 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 179
– A ja jestem pewien, że dokładnie w drugą stronę. Ku życiu. Ku prawdziwemu
życiu! – Bunim zagryzł wargi. Przypomniał sobie własne radosne myśli sprzed
pewnego czasu. Teraz słyszał je z ust małego Żyda. Coś w nim zadrżało. Wyglądało
to tak, jakby słońce na zachodzie ognistą pieczęcią naznaczyło obietnicę tego
człowieka. A jednak nadzieja nie była intymna i bliska, lecz obca i zimna. – A ja
mówię… – dowodził wciąż człowieczek. – Mówię: Niemiec zamknął nas w getcie,
idzie to na jego rachunek i on za to odpowie. Ale co się dzieje z nami w getcie,
to inna sprawa. Za to, co czynimy tu ze sobą, będziemy musieli odpowiedzieć.
I nawet gdyby było, jak pan mówi… Lepiej, żebyśmy szli z nią niż bez niej, gdzie-
kolwiek pójdziemy.
– Z kim?
– Z duszą. Niech pan nie zapomina, że jesteśmy Żydami.
– Już oni dbają o to, żebym nie zapomniał.
– Nie, to pańską rzeczą jest nie zapomnieć. Czyż wszystko, co przechodzimy,
nie jest znakiem nieba, przypomnieniem, że jesteśmy Jego wybranym ludem?
Dlaczego, jak pan myśli, Najwyższy dopuszcza do tego wszystkiego? Za świat.
Byśmy się stali jego odbiciem. Aby przez nas świat dostrzegł swoje prawdziwe
oblicze. Zostaliśmy wybrani. To nie jest wyssane z palca, nikt tego nie zmyślił.
– Dziękuję za taki przywilej.
– Może się to panu podobać lub nie. Ale nic pan z tym już nie zrobi. To los i nie
w naszych rękach leży zmienianie go. Lecz owszem, w naszych rękach znajduje
się wybór: albo zamknąć oczy na powołanie i nie rozpoznawać go, chociaż i tak
nic nam to nie da, albo mieć oczy otwarte i z dumą nieść posłannictwo. To zaś
może pomóc nam i światu. Słyszy mnie pan? Nam i światu.
Bunim gdzieś głęboko w sobie rozpoznał się w tych słowach. Jednak wzruszył
ramionami. Miał dość tej dyskusji: – Ja pana proszę – odezwał się zmęczony –
dajmy spokój, jaki sens ma to całe gadanie? Gdy znajdowałem się na pierwszym
stopniu głodu, też miewałem podobne przemyślenia. I koniec. Wszystko zależy
od tego, co kto ma w żołądku. Od tego zależą wszystkie myśli. Gdy nie ma się
ciepłego posiłku dla dziecka, nie mówi się tak gładko o tych wszystkich rzeczach.
– A skąd pan wie, na którym stopniu głodu jestem ja? – Żyd poczuł się urażony.
– Z pańskich słów. Po prostu z tego, co pan mówi.
– To doprawdy nie jest żaden znak. Ile ma pan dzieci, oby tak zdrowe były? Jed-
no? Dwoje? A ja mam dziewięć jaskółek, panie sąsiedzie. Niechby mi były zdrowe
i silne. A nie mogą mi nawet pomóc, ponieważ nie chcę ich wyciągać z chederu.
Żona mi pomaga. Handluje trochę tym samym towarem. A skąd bierzemy towar,
jak pan myśli? Moja żona robi go z racji, moich i jej. Z odrobiny cukru i miodu.
Ma pan już pojęcie, co? – W głosie małego Żyda brzmiał wyrzut. Blady smutek
skrył jego twarz. Patrzyli na siebie przez chwilę. W końcu człowieczek na nowo
się rozpromienił i wskazał palcem na brudną szybkę swojej skrzynki. – A skoro
jesteśmy przy tym, zapyta pan oczywiście, skąd w ogóle pomysł na taki towar.
Czemu akurat cukierki, a nie coś innego? Niech pan mnie zrozumie, w tym tkwi 177