Page 178 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 178

Żyd w getcie może się modlić i w ten sposób. Słowa nie są najważniejsze. Naj-
               ważniejsza jest melodia. A nawet nie ona sama, ale to, co w niej ukryte, rozumie
               mnie pan?
                  Twarz Bunima była napięta, brwi ze złości nastroszone. Ale było coś w słowach
               tego człowieka, co koiło serce, uczucie podobne do tego u poetki Sary Samet.
               Jednak język gotów był mówić z goryczą: – Nie zawracaj mi pan głowy.
                  – Czego się pan złości na mnie, co? – oczy Żyda zamrugały niewinnie. – Czy
               chcę panu sprawić ból?
                  – Czego mi pan mąci w głowie tą duszą, melodią, modlitwą? Tak jestem od nich
               daleki, jak, nie przymierzając, od słońca! – Bunim machnął ręką w stronę słońca,
               które czerwone i płomienne opadało ponad drzewami w głąb ulicy Lutomierskiej.
                  Człowieczek powiódł wzrokiem za ręką Bunima, po czym stanął z uniesioną
               bródką i pobladłą twarz zwrócił do słońca: – Popełnia pan błąd – kontynuował.
               – Nie jest pan od nich już wcale daleko.
                  – U mnie tu, w środku, niczego nie ma. Niczego! – Bunim uderzył pięścią
               w pierś. – Jeśli mam duszę, jest to dusza diabła. Jeśli sądzi pan, że się modlę, to
               jest to modlitwa zwierzęcia, by napełnić żołądek, by móc ustać na nogach. Poza
               tym nie ma do kogo się modlić. Bóg został odcięty od nas drutem kolczastym.
                  Żyd roześmiał się: – Jest zupełnie odwrotnie, miły sąsiedzie! – jego twarz
               była blisko twarzy Bunima. – Właśnie odwrotnie. Mówię to panu. Mówię, że nie
               my zostaliśmy odcięci od świata, ale świat od nas. To oni siedzą wśród drutów
               kolczastych, my jesteśmy wolni. Proszę się nie śmiać – spieszył z odpowiedzią.
               – Tak to już jest z każdym płotem, każdym rozdzielającym ogrodzeniem. Gdzie
               jest wnętrze, a gdzie zewnętrze, zależy tylko od tego, jak się je pojmuje. Według
               mnie ja znajduję się poza drutami i to świat jest nimi otoczony. Tu zaś panuje
               wolność, nie tam. I tu znajduje się Pan Bóg, nie tam. Powiedzmy, że znalazłby się
               pan już po tamtej stronie, sądzi pan, że czułby się pan lepiej? Gorzej, mówię panu.
               Po tysiąckroć gorzej. Na zewnątrz panuje prawdziwy ścisk, prawdziwa ciasnota.
               Na świecie jeden drugiego ciągnie za kudły. Świat skąpany jest w nieprawo-
               ści, w mordzie. Stamtąd zaś naprawdę nie ma dokąd uciec. Ale tu? Tu można
               wznieść się wyżej. Rozumie mnie pan? Bo tu są jeszcze ludzie o takich twarzach
               jak pana, na przykład.
                  Bunim popatrzył na niego: – O co chodzi z moją twarzą?
                  Mały Żyd podniósł rękę, jakby chciał nią pogłaskać policzek Bunima: – Taka
               twarz jak pańska, twarz, która tak znosi cierpienie… Oczy, w których widać
               majaczącą duszę…
                  – Co się pan tak uczepił tego słowa – dusza? Nie mam duszy, czego pan ode
               mnie chce? Po co komu dusza, gdy trzeba zdobyć trochę kapusty czy brukwi?
               I tak jest lepiej. Z czasem nikt jej nie będzie miał.
                  – Ej, niech pan tak nie mówi – poprosił go Żyd. – Duszy trzeba strzec. Tylko
               ona może wskazać nam drogę.
         176      – Tak, na cmentarz.
   173   174   175   176   177   178   179   180   181   182   183