Page 142 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 142
Rachela przysłuchiwała się tylko jednym uchem czytaniu i rozmowie w kla-
sie. Otaczający niepokój rozbrzmiewał w jej uszach niczym gwarny szum w ulu.
Zrobiło się jej gorąco od wzniosłych uczuć, których dziś doświadczyła, od tego
letniego skwaru, od siły, którą w sobie odnalazła. Powietrze wibrowało wokół
niej, jak pszczoła krążąca nad jej głową. Czuła się dobrze, była przepełniona
radością.
Panna Diamant poleciła napisać rozprawkę na temat „Prometeusz w getcie”.
Na przerwie dziewczęta wysypały się na zewnątrz. Ich sukienki z żółtymi łatami
zdawały się nosić na sobie kawałki słońca. Migały kolorowo pomiędzy drzewami.
Z innych domków wychodzili chłopcy licealiści, a z największego domu – grupa
młodszych klas ze swoimi nauczycielami. Pani Fajner pojawiła się na schodach
głównego budynku. Wkrótce wszyscy zgromadzili się wokół niej. Poczekała, aż
ostatnie barwne plamy znikną spomiędzy drzew, by w końcu energicznie złożyć
ręce w trąbkę dookoła ust i podniesionym głosem poinformować, że codziennie
dzieci otrzymają w szkole zupę oraz że należy przynieść piętnaście fenigów
i menażkę.
Towarzystwo ożywiło się. Rozkładano się na trawie, rozsypywano po wszystkich
kątach, wszystkich ścieżkach. Radosny śmiech mieszał się z podekscytowanymi
nawoływaniami. Ścigano się z cieniami pomiędzy drzewami – biegnąc za złotem
słońca, za wiatrem. Ziemia, życzliwa i soczysta, porośnięta mchem i trawą, ugi-
nała się pod nogami jak poduszka. Stopy same unosiły się do biegu, skakania,
jakby ziemia była materacem, sprężystą trampoliną. Niebo kołysało się przed
oczyma niczym śpiewający dzwon ze złotym słońcem wewnątrz. Świat był lekkim,
nadmuchanym balonem, ale nie takim, którym się podróżuje, lecz takim, który
jest niesiony na czubkach cienkich palców dzieci i jest przez nie podrzucany tak
lekko i zabawnie, jakby był jedynie tchnieniem ich oddechu.
Między podekscytowanymi, radosnymi dzieciakami kręciła się panna Diamant
z szeroko otwartymi ramionami. Tu próbowała złapać jednego przebiegającego
chłopca, tam innego. Przelatywano obok niej, potrącano ramionami, niemalże
ją przewracając z tego impetu – ale jej nie słyszano i nie widziano. Więc kręciła
się w tym zamieszaniu z rozpostartymi rękoma, jakby sama była włączona
w taniec młodych nóg. Jej czarne kamasze, związane luźnymi sznurówkami,
dreptały drobnymi kroczkami – wciąż i wciąż dookoła. Delikatny uśmiech igrał
na jej wargach. Załzawione, jasne oczy były jeszcze bardziej zdumione, jeszcze
szerzej otwarte niż zwykle – oczarowane pięknem.
Ktoś zgubił jedwabną apaszkę. Panna Diamant oparła rękę o biodro, pochyliła
się i podniosła. Puściła się w ślad za beztroską dziewczyną, z której szyi zsunęła
się chusteczka. Zawołała ją po imieniu, pomachała z daleka apaszką. Na próżno.
Dziewczyna znikła jej z oczu. Więc dalej kręciła się po podwórzu, a barwna chus-
teczka stała się akcesorium w jej własnym tańcu. Zbliżyła się do niej uczennica
z młodszej klasy z burzą rozplecionych włosów. Nauczycielka chwyciła ją za
140 rękę, po czym zaczęła splatać brązowy warkocz, pozwalając miękkim pasmom