Page 144 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 144

– Nie ma brzydkich kobiet! – Rachela energicznie pomachała ręką.
                  – Nie gadaj głupstw. Ilu kobiet nigdy się nie zauważa, nie dostrzega? Na widok
               pięknej dziewczyny wszystkie twarze się rozjaśniają. Do pięknej dziewczyny łatwiej
               się uśmiechnąć. Chętnie jej pomagają nie tylko mężczyźni, również kobiety…
                  Rachela nie pozwoliła, aby pokonał ją ponury nastrój Belli: – Mnie, widzisz,
               zupełnie nie przychodzi do głowy, aby myśleć o tych wszystkich rzeczach. I po-
               patrz na mnie, jaka ze mnie wielka krasawica!
                  – Jeśli nie musisz o tym myśleć, to znaczy, że jesteś krasawicą!
                  – Masz piękną, bogatą duszę, Bello.
                  – Byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie miała duszy! Nie czułabym tak bardzo
               swojej szpetoty. A ludzie nie patrzą na duszę, lecz na twarz.
                  – Twarz wyraża duszę.
                  – To tylko obiegowe opinie.
                  – Ale to prawda. Twoje oczy…
                  – Raczej mój krzywy nos...
                  – Mężczyzna, który będzie ciebie wart i który jest ci przeznaczony, pozna się
               również na twojej urodzie.
                  – Nie będzie takiego mężczyzny. W każdym razie nie będzie to ten, którego
               kocham. On nie należy do tych, co potrafią w brzydkim kaczątku odkryć piękną
               księżniczkę.
                  – Ale przecież dobrze jest być zakochaną – dodała Rachela już poważnie
               i nieco niepewnie.
                  – Nie zawsze.
                  – Nie zawsze… A jednak…
                  Umilkły, patrząc, jak ich buty przesuwają żwir na ścieżce. Bella odezwała
               się: – Czasami myślę o przyłączeniu się do jakiejś organizacji. Będzie mi coraz
               trudniej żyć tylko książkami. A… w organizacji może te wszystkie rzeczy nie
               odgrywają żadnej roli…
                  W pierwszej chwili żyłka werbownicza w Racheli drgnęła. Nietrudno będzie
               pozyskać Bellę dla jej ideałów. Ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Wręcz
               przeciwnie. Właśnie teraz przychodziły jej do głowy słowa, które się nie nadawały
               do niczego, wręcz przeszkadzały. – Czasami zastanawiam się, czym jest dla mnie
               organizacja. Jak mam ci to powiedzieć? To uczucie przynależności sprawia, że
               jestem na zewnątrz, rzekłabym, fizycznie, zadowolona. To tak jakby się miało
               rodzinę, to jest ten szerszy wymiar. Ale często czuję się lepiej sama. – Znowu
               się roześmiała: – Jestem niebezpiecznie skomplikowana, Bello. Sama nie wiem,
               czego chcę – być z grupą, czy poza nią. A oni wszyscy mają w sobie taki zdrowy
               optymizm, są tacy prostolinijni, nie rozdrabniają się, patrząc na jedną rzecz
               z tysiąca punktów widzenia. Są w naturalny sposób oddani idei i sobie nawzajem.
               Ja zaś nie jestem taka. Absolutnie. A jednak, wiesz, czasami… Do wniosków, do
               których dochodzę krętymi, poplątanymi drogami, oni dochodzą szybko i prosto.
         142   Na przykład socjalizm. Nie wiem, może dla nich oznacza coś innego niż dla mnie.
   139   140   141   142   143   144   145   146   147   148   149