Page 137 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 137

Brzuchate, rozłożyste cielsko kościoła na placu Kościelnym wciąż jeszcze
                  było otulone chustą nocnych cieni. Jedynie jego wieżasta głowa kąpała się już
                  w świetle słońca, które odbijało się od czerwonych cegieł i martwych wskazówek
                  na cyferblacie zegara. Wrony mieszkające pod daszkami wież już się wypuściły
                  na żer, radośnie kracząc w głębi nieba.
                     Przy drucianym ogrodzeniu robotnicy, nie bacząc na wczesną godzinę, zaj-
                                             8
                  mowali się budowaniem mostu , który kiedyś zastąpi bramę prowadzącą na
                  drugą stronę getta. Rachela musiała poczekać, aż zbierze się odpowiednia liczba
                  Żydów, a Niemiec stojący pośrodku drogi da znak żydowskiemu policjantowi
                  wewnątrz, że można już otworzyć bramę. Potem żydowski policjant szedł na
                  czele grupy. Zgodnie z rozkazem zdejmowano przed żandarmem nakrycia głowy.
                  Kobiety pochylały głowy, aby go pozdrowić. Na środku drogi mijano się z Żydami
                  przechodzącymi z przeciwnej strony.
                     Idąc w kierunku Marysina, Rachela wybierała najbardziej odludne uliczki.
                  Lubiła samotne spacery, więc była zadowolona, że Szlamek, jej brat, idzie ze
                  swoimi przyjaciółmi, dzięki czemu nie musi dotrzymywać mu towarzystwa. Unikała
                  również spotkań z Bellą Cukerman, aby nie iść razem z nią. Rano chciała mieć
                  odrobinę czasu dla siebie. To była jedyna okazja, aby być sam na sam ze sobą.
                  A dziś jeszcze bardziej niż kiedy indziej potrzebowała takiej samotności, choć
                  przez krótką chwilę w ciągu dnia. Tylko w ten sposób mogła osiągnąć wewnętrzną
                  równowagę, poszukać w sobie idei przewodniej – rzecz jasna nie jakiejś radosnej
                  czy zabawowej, lecz takiej, która mogłaby uwznioślić jej życie. W takich chwilach,
                  gdy była sama ze sobą, miała kontakt z całą swoją istotą, a zwłaszcza ze swoimi
                  uczuciami i nastrojami.
                     Pierwsza klasa liceum znajdowała się w jednym z bocznych domków pośrodku
                  rzadkiego lasku. Okna sali były otwarte. Powietrze na zewnątrz już zaczęło się
                  nagrzewać, a choinki stały w absolutnym bezruchu. Przez ich gałęzie przesączały
                  się promienie światła, padając złocistymi smugami na kilka ławek przy oknie.
                     Z przodu, przy stoliku, stała dyrektorka gimnazjum, pani Fajner. Jej specjal-
                  nością była matematyka i fizyka, ale dzisiaj zastępowała nauczycielkę języka
                  niemieckiego, Frau Braude, która zapadła na dyzenterię.
                     Zaczęła lekcję suchym, lakonicznym zdaniem: – Moi drodzy – powiedziała
                  rzeczowym tonem. – Naród niemiecki sam podeptał i zhańbił swój jedyny, wielki
                  skarb. To jego strata, nie nasza. – Tutaj przerwała, wzięła książkę, która leżała
                  przed nią, szybko ją przekartkowała i unosząc dumnie posiwiałą głowę, zapowie-
                  działa: – Oda do radości, Friedrich von Schiller.



                  8    Niemcy wyłączyli z getta dwie ulice – Zgierską i Limanowskiego (Aleksandrowską), które były arte-
                     riami komunikacyjnymi miasta. W ten sposób podzielili żydowską dzielnicę na trzy części. Począt-
                     kowo Żydzi mogli przechodzić z jednej części na drugą przez otwierane w określonych godzinach
                     bramy. Latem 1940 r. stanęły trzy drewniane mosty. Jeden nad ulicą Zgierską, tuż obok kościoła.  135
   132   133   134   135   136   137   138   139   140   141   142